Friday, 31 January 2020

Legend of Zelda: Link's Awakening ★★★★☆


Chociaż odnowione wersje filmów zawsze będą źródłem sporów i debat, to możemy się chyba zgodzić że odnowione gry to samo dobro. 9 na 10 razy remake gry zachowa wszystko, co uczyniło kultową produkcję taką, jaką była - jednocześnie aktualizując grafikę i rozgrywkę za pomocą nowoczesnych technologii, aby wprowadzić ją do obecnej generacji. W 1993 roku The Legend of Zelda: Link's Awakening trafiła na konsolę Nintendo Gameboy i była pierwszą z wielu przenośnych przygód Linka. Dziś, ponad 25 lat później gra została całkowicie odnowiona i trafiła na konsolę Nintendo Switch.


Oryginalny Link's Awakening wciąż trzyma się wyjątkowo dobrze, to bujna i dobrze zaprojektowana gra przygodowa - ponowna wizyta w celu przygotowania się do tej recenzji rozgrzała moje serce i napełniła mnie nostalgią - nowa wersja bierze wszystko, co zadziałało i poprawia to, w wyniku czego nam pozostaje czysta rozkosz. Z pewnością to jedna z dziwniejszych gier w uniwersum Zelda, ta przygoda jest wyjątkowa, ponieważ księżniczki Zeldy nawet tu nie ma. Mało tego, cała opowieść nie jest osadzona w Hyrule. Przygodę rozpoczynamy w momencie, w którym Link zostanie wyrzucony na brzeg na wyspie Koholint, dziwnym miejscu z masywnym jajkiem na szczycie góry, które jest głównym punktem orientacyjnym wyspy.

Pomimo tego dziwnego settingu sama rozgrywka wciąż jest bez wątpienia Zeldą. Oczekujcie walki z potworami, eksploracji lochów i rozwiązywania zagadek. Chociaż oryginalna monochromatyczna wersja z Gameboya nie była w stanie nadać wizualnego stylu, którego gra potrzebowała, to Switch zapewnia pięknie kolorową i kreskówkową “warstwę farby”. Zabawkowe wręcz postacie są urocze, a świat gry jest wypełniony świeżymi detalami i urokiem do tego stopnia, że wygląda to jak zupełnie nowa gra. Nadal pozbawiona dialogów, ale za to z partyturą oryginalnej gry, która została wiernie połączona z orkiestrą, aby brzmiała świeżo i nowocześnie.

Jednak najważniejsze w każdej zremasterowanej lub zremakeowanej grze jest - czy to nadal to samo? Na szczęście odpowiedź brzmi tak. Chociaż grafika została oczywiście całkowicie zmieniona, poziomy są bardzo wierne, a rozgrywka jest taka sama, z wyjątkiem kilku bardzo podstawowych zmian sterowania, ponieważ Switch ma znacznie więcej przycisków niż stary GameBoy! Dziwi mnie, ile poziomów pamiętałem z młodości, nawet patrząc na ich odnowioną wersję. Gra jest uroczo nostalgiczna i to cudowne doświadczenie od góry do dołu.


Jest to dość wymowne i na pewno wskazuje na jakość oryginalnej gry, gdy jedyną prawdziwą wadą tej wersji jest dodatek, którego w oryginale nie było. Chamber Dungeons to opcjonalna funkcja, w postaci narzędzia do projektowania lochów, która niestety wydaje się straconą szansą. Opcje są raczej ograniczone, a pokonanie lochów, które sami stworzyliśmy, jest dość nudnym przedsięwzięciem. Inne minigry obejmują powracające z oryginału łowienie ryb i chwytak, a także poboczną misję polegającą na zbieraniu muszli, która zachęca do eksploracji wyspy Koholint.

Na koniec dnia Link's Awakening to dokładnie to, co widać na okładce. Osoby zaznajomione z oryginalną grą z pewnością będą zachwycone świeżym wyglądem kultowej przygody, a nowicjusze tej sagi znajdą w niej cudownie ciepłe wprowadzenie do ukochanej serii. Ten tytuł sprawił, że znów poczułem się jak małe dziecko. Cudownie było wrócić do pierwszej przenośnej przygody Link 25 lat później.

★★★★☆
Sam Love



Get your daily CeX at
Instagram Twitter YouTube Facebook
And now Snapchat!

Digg Technorati Delicious StumbleUpon Reddit BlinkList Furl Mixx Facebook Google Bookmark Yahoo
ma.gnolia squidoo newsvine live netscape tailrank mister-wong blogmarks slashdot spurl

Tuesday, 28 January 2020

Gemini Man ★☆☆☆☆


Od pierwszych występów w latach 90. i po zachwyceniu świata Bajerem z Bel-Air, Will Smith jest z pewnością jedną z największych gwiazd swoich czasów. W tej chwili przeżywa odrodzenie - jego ostatni występ jako Dżin w Aladynie Disneya wzbudził szczególne kontrowersje. Jednak najnowsza wizja reżysera Anga Lee Lee, Gemini Man, udowadnia, że być może świat ma go już dość. W Gemini Man gra nie jeden, ale dwóch Will Smithów i nadal oczekuje się, że produkcja straci do 60 milionów dolarów. Dlaczego film ma się tak źle?


Oryginalny pomysł z 1997 roku, Gemini Man, przeszedł przez proces twórczy trwający prawie 20 lat. Niestety, dla wszystkich zaangażowanych, nie warto było czekać. Po pierwsze, coś, co mogło być wyjątkową i oryginalną przesłanką w 97 roku, z pewnością nie jest nią dziś. Film wydaje się czymś, co widzieliśmy już sto razy...

Will Smith gra Henry Brogana, elitarnego zabójcę gotowego odłożyć broń i przejść na emeryturę po swoim 72 trafieniu. Jego plany zostają zmienione, gdy staje się celem tajemniczego agenta, który najwyraźniej jest w stanie przewidzieć każdy jego ruch. Ku swojemu przerażeniu dowiaduje się, że ściga go młodsza i szybsza wersja jego samego - grana także przez Willa Smitha, za czym stoi niezbyt udana technologia odmładzania. Tak, jeśli widzieliście Loopera, Logana lub Star Trek: Nemesis, to wiecie dokąd zmierzamy.

Podczas gdy podobna technologia odmładzania została wykorzystana w arcydziele Martina Scorsese'a, Irlandczyku z 2019, to efekty specjalnie stały na drugim planie zaraz za fenomenalną narracją, która pochłonęła mnie do tego stopnia, że ​​nawet nie zauważyłem efektu odmładzania. Jeśli o mnie chodzi, obserwowałem Roberta De Niro w średnim wieku. Tutaj bezsensowna i przewidywalna fabuła oznacza, że ​​wszystko, co zobaczycie, to często nienaturalne ruchy CGI Willa Smitha z gumową twarzą, pogarszane przez innowacyjne, ale rozpraszające 120 klatek na sekundę - niektóre kina były w stanie uruchomić film w tej wersji, co zapewniało nieprzyjemnie płynne wrażenia wizualne. Kevin Maher z The Times określił ten film jako „odstraszający estetycznie”, co z pewnością odzwierciedla dyskomfort związany z tym 120 minutowym seansem. Naprawdę można było źle się poczuć.


Gemini Man jest niestety jednym z tych filmów, w których nic się nie dzieje. Każdy z jego problemów byłby wystarczająco zły sam w sobie, ale za to mogliśmy mieć inne elementy, które by to nadrabiały. Na przykład złe CGI nie byłoby problemem, gdyby fabuła była dobra i odwrotnie. Tutaj nie ma pozytywów. Gemini Man to przesadzone CGI i banalna historia. Film utknął w latach 90. i dziś to niezwykle rozczarowujący, twór 20. lat pracy. Słaby wizualnie, niezbyt dobrze wykonany i źle napisany powinien był zostać w produkcji już na zawsze.


★☆☆☆☆
Sam Love



Get your daily CeX at

Instagram Twitter YouTube Facebook
And now Snapchat!

Digg Technorati Delicious StumbleUpon Reddit BlinkList Furl Mixx Facebook Google Bookmark Yahoo
ma.gnolia squidoo newsvine live netscape tailrank mister-wong blogmarks slashdot spurl

Sunday, 26 January 2020

Blair Witch ★★☆☆☆


20 lat od premiery Blair Witch Project jest nadal powszechnie uważany za jeden z najbardziej wpływowych horrorów naszych czasów. Blair Witch, cieszący się dużą popularnością z popularyzacji rzadko używanej techniki filmowej, był ogromnym hitem - zarobił prawie 250 milionów dolarów przy budżecie zaledwie 60 000 dolarów. Film stworzył markę, w tym kontynuacje, powieści, komiksy, a teraz bardzo wyczekiwaną grę wideo. Blair Witch, stworzona przez zespół Bloober Team (najlepiej znany z cyberpunkowego Observera i serii Layers of Fear) i wydana przez Lionsgate Games.


Gra ma miejsce w tym samym uniwersum co filmy, w 1996 roku (krótko po zniknięciu obozowiczów oryginalnego filmu), razem z Ellisem, głównym bohaterem, podróżujemy do Maryland's Burkittsville Woods - domu Blair Witch. Dołączamy do poszukiwaczy zaginionego dziecka, wraz z wiernym psem Bulletem, szukając wskazówek w naszej wyprawie. Bullet, od pewnego czasu jeden z najlepszych psów w grach, jest dużym atutem. Potrafi wyszukiwać ważne przedmioty i podążać szlakami i reaguje, jeśli z wejdziemy z nim w interakcje. Tak, możemy go pogłaskać. To “good boy” nad “good boy’e” i jeśli jesteście podobni do mnie, prawdopodobnie poświęcicie więcej czasu na głaskanie go niż na postępy w grze. Z innych interesujących mechanik mamy stary dobry telefon komórkowy - który w określonych punktach ma sygnał i może być używany do wywoływania postaci w grze, możemy nawet grać w mini-gry, co z pewnością pozwala na bardzo potrzebną chwilę wytchnienia od upiornych koleżków z lasu.

Prawdopodobnie zastanawiacie się, w jaki sposób działa tu materiał Blair Witch - ponieważ bez niego ta gra równie dobrze mogłaby nie nazywać się Blair Witch. Taśmy, które można znaleźć we wspaniale zaprojektowanym i przerażającym lesie, można odtwarzać, aby zmienić świat gry - przykładowo w filmie mogą się otworzyć zamknięte drzwi i w ten sposób będziemy mogli przejść dalej. To interesująca mechanika, która tworzy innowacyjne i wszechstronne sekwencje zagadek, chociaż nie są one specjalnie trudne.


Gra w znacznym stopniu informuje nas, że jest całkowicie oparta na decyzjach i często ostrzega nas, że obserwuje nasze działania - w tym traktowanie Bulleta - i dostosuje się do naszego stylu gry. Chociaż istnieją pewne bardzo wyraźne momenty oparte na decyzjach, nie jest jasne w jaki sposób wpłyną one na wynik gry, ponieważ większość z nich wydaje się raczej liniowa. Relatywnie krótki czas gry - wydaje się, że ludzie kończą ją w ciągu 5-6 godzin - oznacza, że ​​powtórki są z pewnością opcją i gra zachęca do tego. Jednak przy takim, a nie innym, akcie końcowym i przytłaczającej fabule nie jest to szczególnie zachęcające.

Blair Witch to zwyczajny survival horror, który, choć może pochwalić się ciekawą mechaniką - szczególnie, futrzastym czworonożnym przyjacielem - nie robi nic bardzo innowacyjnego ani nowego w tym dość zmęczonym gatunku. Ogólnie rzecz biorąc, rozczarowuje i wydaje się nieco pochopną inwestycją mierzoną w fanów 20-letniego horroru. Unikać, chyba że jesteście fanami Blair Witch, desperacko wracającymi do Burkittsville Woods.


★★☆☆☆
Sam Love

Blair Witch w CeX


Get your daily CeX at

Instagram Twitter YouTube Facebook
And now Snapchat!

Digg Technorati Delicious StumbleUpon Reddit BlinkList Furl Mixx Facebook Google Bookmark Yahoo
ma.gnolia squidoo newsvine live netscape tailrank mister-wong blogmarks slashdot spurl

Friday, 24 January 2020

Joker ★★★★☆


Niewiele jest rzeczy na temat Jokera, o których jeszcze nie powiedziano. To prawdopodobnie jeden z najbardziej kontrowersyjnych i najbardziej podziwianych filmów dekady, który wywołał wielką dyskusję, jeszcze przed premierą, na temat zdrowia psychicznego, przemocy i relacji między nimi. Podczas pokazów na całym świecie było wiele zgłoszeń, a wojsko amerykańskie wydało notę dotyczącą bezpieczeństwa publicznego i prośby o pozostanie niezwykle czujnym po premierze filmu. Teraz, gdy zainteresowanie zaczyna słabnąć, a każdy krytyk stąd do Timbuktu dorzucił już swoje trzy grosze, rzućmy okiem na Jokera.


Personifikacja mema „forever alone”, nieudany komik Arthur Fleck (Joaquin Phoenix) poszukuje kontaktu, gdy idzie ulicami miasta Gotham. Walcząc z mimowolnym śmiechem, Fleck jest ofiarą niemal ciągłego znęcania się nad mieszkańcami Gotham, a jedyną pociechę znajduje w zaniedbanym mieszkaniu, które dzieli z chorą matką. Wyobcowany, zastraszany i lekceważony przez społeczeństwo, Fleck zaczyna powoli pogrążać się w szaleństwie, stając się kryminalistą, Jokerem.

Po pierwsze, a na pewno najważniejsze, nie ma słów na opisanie pracy Phoenixa. Aktorskie arcydzieło to określenie nie będące nawet blisko oddania tego występu. Oprócz utraty 23 kilogramów wagi dla tej roli, na planie Phoenix daje z siebie absolutnie wszystko. To jest praktycznie jego film, jako że pojawia się w prawie każdej klatce - i przyciąga uwagę publiczności, w każdej sekundzie coraz bardziej pogrążając się w szaleństwie. Od lat jestem fanem Phoenixa i wydaje mi się, że jest to rola, dla której się urodził. Jeśli nie wyjdzie z gali z nagrodą Akademii dla najlepszego aktora, to świat widocznie nie jest go wart.

Film jest absolutnie oszałamiający. Brudne, zimne Gotham jest żywą, oddychającą scenerią dla filmu i postacią tak samo jak Joker. Nigdy wcześniej miasto pełne przestępczości nie było tak żywe i tak niebezpieczne na ekranie, kreowane przez operatora Lawrence'a Shera i fenomenalnie podkreślająca klimat muzykę Hildura Guðnadóttira. Todd Phillips jest równie wspaniały - nieźle jak na faceta, który wyreżyserował trylogię Kac. Tempo jest intensywne i utrzymuje stałe poczucie przerażenia, którego kulminacją jest wstrząsająca sekwencja Murraya Franklina (świetny występ Roberta De Niro).


Jednak Joker nie jest idealny. Mimo że widocznie wzorowany na pracach Martina Scorsese (szczególnie Taxi Driver i The King of Comedy), film często wychodzi poza hołd i wydaje się niemal tworem wtórnym. Niektóre potencjalnie szokujące momenty filmu były zabijane przez fakt, że czułem się tak, jakbym widział je wcześniej w tych wcześniejszych (i lepszych) filmach Marty'ego. Co więcej, niektóre recenzje filmu dotyczące przedstawiania przemocy są uzasadnione. Chociaż film nie pochwala działań morderstwa Flecka, gdy ten zmienia się w super złoczyńcę, to jednak nie potępia ich. Śledzimy jego gwałtowny wzrost i transformację, ale film nigdy nie przestaje pytać, czy jego działania są w porządku (oczywiście nie są). Istnieją też inne problemy, ale różnią się one w zależności od odbiorcy. Gdy oglądałem go po raz drugi, poszedłem z moim przyjacielem, który absolutnie uwielbiał film i nie mógł znaleźć żadnej skazy. To magia kina.

Chociaż Joker nie jest „filmem roku” ani „arcydziełem”, niektórzy go tak opisują, z pewnością znajdzie się w TOP 5. Ten intensywny i niepokojący film jest jednym z najbardziej realistycznych przedstawień szaleństwa i morderstwa, jakiego kiedykolwiek byłem świadkiem i wyszedłem z kina, czując się nie podniecony, ale zaniepokojony. To były wstrząsające i niekomfortowe dwie godziny, z naprawdę mistrzowskim (i przerażającym) trzecim aktem. Pochwalam wszystkich zaangażowanych w to, że film został nakręcony i wydany przez tak ogromne studio - to tak naprawdę studium postaci niezależnych, przebrane za komiksowy przebój. Ale tym lepiej dla niego.

★★★★☆
Sam Love



Get your daily CeX at

Instagram Twitter YouTube Facebook
And now Snapchat!

Digg Technorati Delicious StumbleUpon Reddit BlinkList Furl Mixx Facebook Google Bookmark Yahoo
ma.gnolia squidoo newsvine live netscape tailrank mister-wong blogmarks slashdot spurl

Tuesday, 21 January 2020

Upiorne opowieści po zmroku ★★★☆☆


W latach 1981–1991 autor Alvin Schwartz i ilustrator Stephen Gammell przerażali młodzież serią książek „Upiorne opowieści po zmroku”. Począwszy od 2017 r. książki sprzedano łącznie w liczbie ponad 7 000 000 egzemplarzy i pojawiły się na wielu listach bestsellerów, nie wspominając już o tym, że zostały okrzyknięte „kamieniem węgielnym generacji”. Niektóre grupy rodziców oraz grupy społeczne twierdziły, że są one nieodpowiednie dla dzieci, ponieważ z pewnością są straszniejsze niż na przykład Gęsia Skórka. Koszmarne ilustracje z Gammell oraz tematy morderstwa, kanibalizmu i oszpecenia zostały nazwane „odpychającymi” i „chorymi” - ale nie tu ma czegoś takiego jak zła reklama, ponieważ seria nadal sprzedaje się do dziś - a teraz Hollywood wtopiło swe pazury w…

Adaptację na dużym ekranie, wyreżyserowaną przez André Øvredala Trollhuntera, która jest zaskakująco skutecznym szokerem.

Cień rodziny Bellowsów pojawiał się w małym miasteczku Mill Valley od pokoleń. W zniszczonej rezydencji młoda Sarah Bellows zamienia swoje udręczone życie i okropne sekrety w serię przerażających historii, które działają jak urządzenie do kadrowania, pozwalające przekształcić kilka tytułowych „przerażających historii” w jeden film. Te upiorne opowieści wkrótce staną się zbyt realne dla grupy niczego nie podejrzewających nastolatków, którzy natkną się na straszny dom Sary. Na szczęście film nie jest skonstruowany jako film antologiczny - zamiast tego każda z historii ożywa w trakcie przygody jednej grupy bohaterów. Co zaskakujące, wszystkie role są właściwie dobrze napisane i fajnie wykonane, nadając filmowi dodatkowy poziom jakości podobny do niedawnej adaptacji IT. Horror zawsze jest bardziej skuteczny, jeśli przywiążemy się do postaci.

Producent Guillermo del Toro opowiedział się przeciwko formatowi antologii, stwierdzając na Comic-Conie w 2019 r., że „filmy w antologii są zawsze tak złe, jak najgorszy z nich i nigdy nie są tak dobre jak najlepszy”. Z del Toro działającym w roli producenta wiecie, po co przychodzicie do kina - straszne, gotyckie dreszcze. Z pewnością są dostarczane w obfitości; ta kinowa adaptacja kultowych historii z pewnością ma wstrząsające wizualnie momenty. W opowieściach czai się przerażenie i dyskomfort, ale mam tego jedno zastrzeżenie. Podobnie jak prawie wszystkie współczesne horrory, film zawodzi z nadmiernym poleganiem na jump scare’ach, które szkodzą ogólnemu doświadczeniu i przerażeniu. Na koniec dnia jest to adaptacja książki dla dzieci, więc groza nie będzie tak intensywna, jak w przypadku doroślejszego kina. Upiorne opowieści są bramą do gatunku horroru dla młodszych widzów, tworząc skuteczny horror, który może być łagodny pod względem brutalności i przemocy, ale z pewnością jest pełen strachu.

Upiorne opowieści, znacznie przewyższają, pod względem grozy, Gęsią Skórkę z udziałem Jacka Blacka, które są oczywiście skierowane do jeszcze młodszej publiczności, pokazuje to jednak, że horror może być dostępny dla młodszych odbiorców. Ponownie udowadniając, że skrzypiące deski podłogowe i ciemne korytarze są bardziej przerażające niż bestie z CGI i jump scare’y, ta tradycyjna forma zapewnia przyjemną zabawę - nawet jeśli CGI i jump scare’y tak czy inaczej się pojawiają. Ogólnie rzecz biorąc, jest to naprawdę dobre wprowadzenie do horroru dla młodszych odbiorców, ale wciąż jest tu wystarczająco dużo grozy, aby bawili się również starsi i bardziej wymagający fani horrorów. W upiornych opowieściach każdy ma coś do powiedzenia, a jeśli to dopiero początek nowej serii horrorów, jestem podekscytowany, widząc, co możemy dostać w części 2.


★★★☆☆
Sam Love


Get your daily CeX at

Instagram Twitter YouTube Facebook
And now Snapchat!

Digg Technorati Delicious StumbleUpon Reddit BlinkList Furl Mixx Facebook Google Bookmark Yahoo
ma.gnolia squidoo newsvine live netscape tailrank mister-wong blogmarks slashdot spurl

Monday, 20 January 2020

Zombieland: Double Tap ★★★★☆


Późne kontynuacje są zawsze ryzykowne. Jeśli chce się zarobić na sukcesie filmu, trzeba szybko wydać sequel, dopóki zainteresowanie jest nadal wysokie. Taki był cel Zombieland: Double Tap, a o kontynuacji mówiono jeszcze przed premierą pierwszej części, która została wydana około 10 lat temu. Jednak projekt zamarł w rozwoju i wydawało się pewne, że nigdy nie dostaniemy kontynuacji - pomimo recenzenckiego i komercyjnego sukcesu oryginalnego filmu z 2009 roku.

Po 10 latach czterech głównych członków obsady znów zagrało razem w mocno spóźnionej kontynuacji. Od czasu pierwszego filmu Emma Stone została laureatką Oscara, podczas gdy Eisenberg był nominowany w 2010 roku do The Social Network, więc miło jest widzieć, że wrócili do swoich korzeni w Double Tap. Kontynuacja rozpoczyna się dziesięć lat po tym, jak nasza dysfunkcyjna rodzina od zabijania zombie osiedliła się w Białym Domu. Kiedy Little Rock (Abigail Breslin) ucieka z pacyfistą do hipisowskiej osady, gang - Tallahassee (Woody Harrelson), Columbus (Eisenberg) i Wichita (Stone) - wyrusza w podróż, by ją chronić, gdy zombie ewoluują i stają się mądrzejsze, szybsze, i pozornie niezniszczalne.


Zombieland: Double Tap to trudny do zrecenzowania film bez jednoczesnego omawiania pierwszego filmu, ponieważ kontynuacja jest naprawdę bardzo podobna. Jak zawsze samoświadomy z dystansem do siebie - rozpoczyna się lektorem Kolumba, dziękując publiczności za ponowne wybranie Zombieland, pomimo wielu opcji dostępnych obecnie w zatłoczonym gatunku zombie - film jest pełen referencji i gagów skonstruowanych wokół The Walking Dead („całkowicie nierealistyczne”) i Dawn of the Dead, między innymi. Scenografia akcji uległa poprawie, a ostateczne starcie było całkowicie przesadzone i przepompowane. Dystans jaki film ma sam do siebie i zuchwałe podejście do materiału pokazuje jednak, że ​​absurdalne działania wydają się właściwe - podobnie jak ciągła komiczna przemoc. Spodziewajcie się wielu dekapitacji, eksplodujących czaszek i rozczłonkowań.

Podobnie jak w przypadku pierwszego filmu, główną atrakcją nie jest akcja, czy przemoc. Jest nią chemia między czterema głównymi postaciami, która, na szczęście, jest nadal nienaruszona. Podczas gdy Abigail Breslin zmieniła się najbardziej - miała zaledwie 13 lat w pierwszym filmie i ma 23 w drugim. Zachowanie jej z pewnością pozostawia najwięcej do życzenia, ale trudno powiedzieć, czy to dlatego, że dostała właściwie najsłabszy materiał. Jako zakochana Little Rock, jedyne, co naprawdę może zrobić, to ślepo podążać za obiektem swojej miłości (Avan Jogia). Harrelson, Eisenberg i Stone czują się jednak tak, jakby żyli Zombielandem przez cały ten czas, a ich chemia i postacie ożyły na nowo. Double Tap jest znacznie zabawniejszy niż pierwszy film, a Tallahassee Harrelson ponownie udowadnia, że ​​jest jedną z najlepszych, najśmieszniejszych i najgorszych postaci w całym podgatunku zombie. Bardzo chciałbym zobaczyć, jak przeciwstawia się Szeptaczom…


Zombieland: Double Tap nie jest arcydziełem pod żadnym względem, ale świetnie się na nim bawiłem. Nie wiem, czy to z powodu ślepej lojalności i nostalgii, czy też naprawdę podobał mi się film. Tak czy inaczej, robi wszystko, co powinna robić kontynuacja - rozwija i ulepsza to, co sprawiło, że pierwszy film był świetną zabawą, pozostając wiernym swoim korzeniom. Double Tap to świetna zabawa.

★★★★☆
Sam Love



Get your daily CeX at

Instagram Twitter YouTube Facebook
And now Snapchat!

Digg Technorati Delicious StumbleUpon Reddit BlinkList Furl Mixx Facebook Google Bookmark Yahoo
ma.gnolia squidoo newsvine live netscape tailrank mister-wong blogmarks slashdot spurl

Saturday, 18 January 2020

Contra: Rogue Corps ★☆☆☆☆


„Contra: Rogue Corps” to zdecydowanie to, co nazywamy powiewem przeszłości. Gra jest bezpośrednią kontynuacją „Contry 3” i osadzona jest w miejscu zwanym Damned City, gdzie po raz kolejny zmierzymy się z inwazją kosmitów, strzelając we wszystko, co się rusza. To dość standardowa fabuła dla strzelanek z minionych pokoleń, ale szczerze mówiąc, nie jestem pewna, do kogo ta gra jest tak naprawdę skierowana. Większość młodych graczy prawdopodobnie nigdy wcześniej nie słyszała o „Contrze”, a powrót do starszych gier, aby dowiedzieć się więcej, jest dość trudny, chyba że macie dostęp do znacznie starszych konsol.


Jest to gra typu twin-stick shooter, z trybem dla jednego gracza i kooperacją - zarówno w trybie online, jak ‘kanapowym’, co bardzo się ceni, ponieważ obecnie niewiele gier ma taką możliwość. Kanapowy co-op to według mnie znakomita alternatywa dla współpracy online i jest to element, który niestety zanika w obecnej generacji.

Chciałabym wspomnieć tu coś o fabule gry, ale niestety to nic więcej niż tło… Pretekst do zabicia setek kosmitów. Wiele więcej wysiłku mogło zostać włożone w ten aspekt gry, by mimo wszystko bardziej odróżnić się i poprawić względem gier sprzed dziesięcioleci. To prawda, że w oryginalnych grach historia nie była potrzebna (ponieważ często tak właśnie było ze zwykłymi strzelankami), ale obecnie ta wymówka już nie działa - szczególnie w dobie odbiorców, którzy pragną emocji i wciągającej fabuły.

To prowadzi do mojego drugiego problemu z „Contra: Rogue Corps” - bez intrygującej historii, gra musi to nadrobić gdzie indziej, ale tak się nie dzieje. Twin-stickowy charakter pierwowzoru oznacza, że ​​elementy sterujące muszą mieć proste i dopracowane podstawy, jednak przez większość czasu sterowanie wydaje się ślamazarne i dziwne, więc w trakcie 20-godzinnej kampanii gra nie jest zbyt miłą przygodą. Nadużywane wciąż tekstury zaśmiecają ekran i nic tak naprawdę nie wyróżnia się graficznie.


Co ciekawe, w grze nie ma jako takiej amunicji, a jest za to system przegrzania broni. Będziemy mieć czas na strzelanie, a potem chwilę wymuszonej pauzy, podczas, której musimy unikać ataków wrogów i zwabiać ich do siebie, aż broń nie będzie znowu gotowa. Na początku jest okej, ale radzenie sobie z tym przez dłuższą chwilę staje się frustrujące i prowadzi do poczucia, że gracz spędza więcej czasu na czekaniu, niż na zabijaniu adwersarzy.

W uczciwości wobec twórców napiszę, że najwyraźniej próbowali stworzyć i wprowadzić nowe pomysły do gry, aby była to ciekawa opcja w 2019 r., jednak elementy nie łączą się w zgraną całość i ciężko zapewnić doświadczenie warte poświęceniach naszych pieniędzy i czasu. Zmieniając elementy, które nie musiały być zmieniane, „Contra: Rogue Corps” straciła swoją tożsamość „Contry”, co każe mi zapytać - jeśli fanom „Contry” się to nie spodoba, to komu?

★☆☆☆☆
Hannah Read



Get your daily CeX at

Google+ Instagram Twitter YouTube Facebook
And now Snapchat!

Digg Technorati Delicious StumbleUpon Reddit BlinkList Furl Mixx Facebook Google Bookmark Yahoo
ma.gnolia squidoo newsvine live netscape tailrank mister-wong blogmarks slashdot spurl

Tuesday, 14 January 2020

Ghost Recon: Breakpoint ★★★☆☆


„Ghost Recon Breakpoint” to kontynuacja udanego „Ghost Recon Wildlands” (seria „Tom Clancy”) opublikowanego kilka lat temu przez Ubisoft. W grze wcielamy się w rolę żołnierza pchanego w otwarty świat pełen ludzi do zastrzelenia i robotów do zniszczenia. Poprzedni wpis miał miejsce w Boliwii, ale tym razem Ubisoft stworzył fikcyjną wyspę. Chcielibyście myśleć, że dzieje się tak, ponieważ mogą mieć więcej przestrzeni do tworzenia zróżnicowanych terenów, ale prawdopodobnie wynika to głównie ze skarg rządu Boliwii na przedstawianie przez Ubisoft ich kraju.


Od momentu gdy „Wildlands” i „Breakpoint” pożyczają wiele różnych mechanik z innych flagowych serii Ubisoftu, takich jak „The Division” i „Assassin's Creed”, nastąpiła wyraźna zmiana. Nie zawsze na lepsze, ponieważ niektóre mechaniki czasem się potykają, podczas gdy inne elementy, takie jak mikrotransakcje, wydają się być ‘wzorowo dopracowane’.

W „Breakpoint” gramy jako agent próbujący przetrwać na wyspie firmy technologicznej, która została przejęta przez firmę wojskową. Zamienili wyspę w fortecę chronioną nie tylko przez żołnierzy, ale także armię dronów, które chcą nas dopaść. Możemy grać w trybie współpracy w taki sam sposób, jak w „Wildlands”, ale tym razem, gdy gramy Solo, nie ma towarzyszy A.I, co całkiem różni się od znanych nam gier „Tom Clancy”.

Punkt zwrotny gry to system łupów, intensywnie inspirujący się tym z „Dywizji”. Znajdziemy wiele przedmiotów do zdobycia, takich jak broń i ekwipunek dla naszej postaci, które oznaczone są punktacją jakości. W poprzednich grach „Tom Clancy” wybieraliśmy swój zestaw i trzymaliśmy się go przez większą część gry, zdobywając dodatki i prawie żeniąc się z wybraną przez nas bronią. Tym razem będziemy wymieniać ją co kilka minut, celując w wielkie liczby i obrażenia.

Nie jest to jednak drugie „The Division”, zwłaszcza gdy zdajemy sobie sprawę z liczby dostępnych do kupienia mikrotransakcji - nie tylko kosmetycznych, ale także sprzętu, a nawet punktów umiejętności. Wcześniej widziałam już złe podejście do wdrażania mikrotransakcji, ale to już naprawdę przypadek wybitny. Jest prawie tak zły, jak niektóre gry mobilne rzucające nam co kilka minut reklamą w twarz, a po zapłaceniu ceny AAA brzmi to jak plucie graczom w twarz, zwłaszcza, że ​​ci z nas, którzy mają mniej monet (lub mniej chęci by się ich pozbyć) są automatycznie w niekorzystnej sytuacji. Mikrotransakcje, które wpływają na zdolności postaci są i zawsze będą moim głównym problemem w nowoczesnych grach, więc jest to nowość, na którą nikt nie czekał. Należy zauważyć, że z powodu feedbacku ze strony graczy Early Access, Ubisoft wycofał niektóre mikrotransakcje ze sklepu.


Jedną mile widzianą zmianą w stosunku do „Wildlands” jest nacisk na fabułę. Główny antagonista, były duch, taki jak i my, jest grany przez Jona Berthalla (The Walking Dead) i gra wyśmienitą rolę istnej maszyny do zabijania. Niestety, żaden inny NPC, z którym wchodzimy w interakcję, nie zapewnia tego samego kalibru jakości. Jest zbyt wiele żartów, zwłaszcza tych kiepskich, które wyciągają nas z immersji i wydaje się, że gra sama sobie zaprzecza, nie wiedząc, czy chce być półpoważnym shooterem, czy filmem akcji.

Podobnie jak wiele gier, które ostatnio się pojawiły, „Ghost Recon Breakpoint” próbuje wielu różnych pomysłów, aby znaleźć swoje miejsce na obecnym rynku gier. Jednak nie wszystko działa jak trzeba i widać, że jest to maszyna do robienia pieniędzy, a nie prawdziwa gra. Nie ma wątpliwości, że jest fajna, z doskonałymi scenariuszami akcji i skradaniem, ale jeśli gramy na własną rękę, wydaje się, że jedynym sposobem na dobrą zabawę jest zwrócenie się w stronę mikrotransakcji.

★★★☆☆
Hannah Read



Get your daily CeX at

Instagram Twitter YouTube Facebook
And now Snapchat!

Digg Technorati Delicious StumbleUpon Reddit BlinkList Furl Mixx Facebook Google Bookmark Yahoo
ma.gnolia squidoo newsvine live netscape tailrank mister-wong blogmarks slashdot spurl

Sunday, 12 January 2020

The Surge 2 ★★★★☆


„The Surge 2” to kontynuacja pierwszych soulsów w motywach science fiction, czyli „The Surge”, gry, która zyskała sobie wielu fanów dzięki intensywnej walce. Był to naprawdę fajny tytuł, z ciekawym motywem i niezwykłą metodą zdobywania nowej broni i sprzętu - odcinania kończyn przeciwnikom. To była ciekawa koncepcja i coś zdecydowanie innego niż kolejna kopia „Dark Souls”, niestety słaba historia i nijaka oprawa powstrzymały ją od przejścia do historii. „The Surge 2” to skok jakościowy w prawie każdym obszarze, co sprawia, że ten pomysł jest o wiele bardziej kuszący. Oczywiście nie obyło się bez problemów, ale widać tu szczere zaangażowanie twórców.


W sequelu wcielamy się w bezimienną postać, którą kreujemy na samym początku przygody, z dość szerokim wyborem opcji, które pomogą nam wyróżnić się w tłumie. Akcja toczy się głównie w mieście Jerycha poddanym kwarantannie, po wybuchu nano-plagi, a my, jako jedyni ocalali z katastrofy lotniczej, wpadamy w kłopoty w mieście rozdartym między różnymi frakcjami, które próbują przejąć kontrolę nad resztkami społeczeństwa.

Jak już wspomniałam, najważniejsze to odcinać kończyny - ciachamy każdego napotkanego człowieka, czy robota i tak w kółko. Gdy ten błyszczący złoty blask łupów wyleci z ich ciał, możemy ulepszyć swój obecny sprzęt lub znaleźć całkiem nowe zabawki. Oczywiście to nie wszystko, co będziemy robić w grze. Dalej do dyspozycji mamy eksplorację różnorodnych obszarów, rozwiązywanie zagadek oraz mnóstwo zadań pobocznych. Projekty poziomów są o wiele płynniejsze, z wieloma skrótami, które sprawiają, że przemierzanie mapy może być niebezpieczniejsze, ale satysfakcjonujące.

Mój problem z „The Surge 2” to aspekty graficzne. Od czasu poprzedniego wpisu w serii nastąpił nie tylko znaczny spadek jakości (rozumiem, że powodem może być świat znacznie większy niż poprzedni), ale czasami również wydajność jest rozczarowująca. Ładowanie nowych obszarów, a czasem nawet pauzowanie gry może prowadzić do pojawienia się błędów tekstur, które naprawdę odtrącają. Możemy przykładowo rozmawiać z NPC, a dopiero w trakcie rozmowy pojawiają się kolejne tekstury odzieży, co naprawdę rozprasza.

Na szczęście gra jest dość płynna, jeśli chodzi o ilość klatek na sekundę i nie miałam tu zbyt wielu problemów. Kamera może czasem zachowywać się trochę śmiesznie, ponieważ mamy tu wiele ciasnych korytarzy, co prowadzi do tego, że przechodzi za ścianą i nie widzimy właściwie nic - co jest właściwie niedopuszczalne w grach obecnej generacji.


Nawet z problemami, które miałam, „The Surge 2” stanowi ogromny progres w stosunku do tego, co było już dobrym wejściem do serii. Druga część poprawia wiele aspektów gry i zapewnia dużą różnorodność, oferując więcej broni i uzbrojenia do wyboru. Gra zawiera wiele ukrytych elementów, a dla fanów pierwszej części jest tu wiele do kochania. Surge 2 robi to wszystko inaczej i wyróżnia się na tle innych soulsów, co sprawia, że można ją polecić fanom gatunku.

★★★★☆
Hannah Read



Get your daily CeX at

Instagram Twitter YouTube Facebook
And now Snapchat!

Digg Technorati Delicious StumbleUpon Reddit BlinkList Furl Mixx Facebook Google Bookmark Yahoo
ma.gnolia squidoo newsvine live netscape tailrank mister-wong blogmarks slashdot spurl

Friday, 10 January 2020

Ni no Kuni: Wrath of the White Witch Remastered ★★★☆☆


„Ni No Kuni: Wrath Of The White Witch” to wierny remaster jednej z najlepszych gier JRPG ostatniej generacji, emanujący stylem i oryginalnością. Patrząc na tę grę, nie może być zaskoczeniem fakt, że Studio Ghibli było zaangażowane w opracowanie oryginału - projekt i muzyka bardzo przypominają wiele z ich filmów.

Oczywiście ten remaster pojawia się kilka lat po dość dobrze przyjętym „Ni No Kuni 2” - niestety nie było w nim zaangażowane Studio Ghibli, ale nadal było to doskonałe doświadczenie, choć powiedziałabym, że tak naprawdę nie było tam tego co sprawiło, że pierwsza część była tak intrygująca i zabawna. Teraz, gdy nadchodzi remaster (i gra zostanie wydana na PS4, Switch i PC), wiele osób będzie mogło po raz pierwszy doświadczyć tej gry w pełnej krasie.


Wcielamy się w Olivera, chłopca, którego matka niedawno zmarła. Pogrążony w żałobie bohater podróżuje do fantastycznego świata ze swoim partnerem Drippym, aby spróbować znaleźć sposób na przywrócenie jej do życia.

W trakcie podróży znajdziemy całą gromadę sympatycznych postaci i niesamowite miejsca do odwiedzenia… Bujne lasy, lodowe jaskinie i wiele innych. Zwracajcie uwagę na detale wszystkich lokalizacji, bo to nie jest coś powszechnego w takich grach. To naprawdę sprawi, że poczujecie się, jakbyście odwiedzali jedną z krain Studia Ghibli.

Niektóre postacie i chowańce dołączą do nas w naszej podróży właśnie. Wspomniane chowańce są główną bronią, którą mamy do dyspozycji w walce. Oliver na początku gry jest dość słaby, co oznacza, że ​​na wstępie będziemy musieli na nich polegać. Możemy im powiedzieć bezpośrednio, co mają robić podczas walk i chociaż zaczyna się prosto, to szybko staje się to dość skomplikowane, gdy tylko dołączają do nas kolejne postacie.

W przeciwieństwie do drugiej odsłony „Ni No Kuni”, która była dość łatwa (co czasami prowadziło do nudy podczas walki), ta gra ma trudniejsze elementy i często wymagane jest taktyczne podejście. Między większymi pojedynkami gra wymaga od nas trochę grindu, ale nie do tego stopnia, żeby stało się to męczące.

Moje jedyne życzenie to bardziej przyziemna fabuła, bo historia szybko ​​sprowadza się do bohatera, która próbuje ocalić świat. Ten sam ból miałam po wydaniu oryginalnej gry i tym razem było to jeszcze bardziej zauważalne, ponieważ straciłam poczucie zdumienia, które miałam grając w oryginalną odsłonę, więc po raz drugi historia wydała się niekompletna. Oczywiście nie wpłynie to na nowych w tym uniwersum, ale nadal mam do gry trochę żalu, ponieważ historia nie jest tak ekscytująca, jak mogła by być... Zaczyna się bardzo dobrze, a przy zaangażowaniu Studia Ghibli oczekujemy jednak nieco więcej.


Jak na grę, która ma już kilka lat, „Ni No Kuni: Wrath Of The White Witch” jest nadal pięknym i przyjemnym w obyciu tytułem. Chociaż chciałabym zobaczyć trochę ulepszeń, biorąc pod uwagę, że gramy na konsoli nowej generacji, to wciąż dobra 50-godzinna gra JRPG z fascynującym projektem graficznym i muzyką od Studia Ghibli. Dla nowych graczy jest to świetny wiele oferujący wybór, ale jeśli graliście w oryginał, to pozostaje to jedynie trochę nostalgii.

★★★☆☆
Hannah Read

Ni no Kuni w CeX


Get your daily CeX at

Instagram Twitter YouTube Facebook
And now Snapchat!

Digg Technorati Delicious StumbleUpon Reddit BlinkList Furl Mixx Facebook Google Bookmark Yahoo
ma.gnolia squidoo newsvine live netscape tailrank mister-wong blogmarks slashdot spurl

Tuesday, 7 January 2020

Code Vein ★★★☆☆


„Code Vein” to nowy tytuł z gatunku soulsów, gatunku, którego powoli mam już dość, są to gry biorące na wzór jedną z najlepszych serii ARPG wszechczasów. Uważam za straszliwie męczącym fakt, iż nowe produkcje w tym gatunku nigdy nie wydają się wystarczająco skupiać na rozgrywce i budowaniu świata tak jak w serii „Dark Souls” od Fromsoftware.


„Code Vein” przypomina „Dark Souls”, jednak tylko na początku - szczerze mówiąc, powiedziałabym, że to raczej dungeon crawler niż cokolwiek innego. Gra została opracowana przez ten sam zespół, który stworzył kultową klasyczną serię „God Eater” (Bandai Namco Entertainment) i możemy zobaczyć, jak jest to widoczne, od razu po rozpoczęciu gry, przechodząc od pięknie renderowanych przerywników filmowych do znakomitego edytora postaci. Gra emanuje stylem, a animowana grafika modeli postaci jest naprawdę kusząca. Niestety świat i otoczenie są podobne do tych znanych z „God Eatera”, co oznacza, że są nieco nijakie i uproszczone.

Po przejściu wstępnej scenki i samouczków zostajemy wrzuceni do swojego pierwszego dungeona, gdzie będziemy zbierać broń i inny sprzęt oraz trenować swoją postać, aby zyskać nowe umiejętności i moce do tłamszenia kolejnych adwersarzy. Walka jest bardzo podobna do „Dark Souls”, czy „The Surge”, ale mamy także specjalne zdolności przypisane do różnych przycisków kontrolera i służą one do uzdrawiania, buffowania lub specjalnych ruchów. Dodaje to nieco więcej głębi do walki i pozwala zaplanować skomplikowane ruchy jeszcze przed rozpoczęciem walki.

Designy przeciwników są dość powtarzalne, podobnie jak lokalizacje, jednak rozgrywka trzyma poziom na tyle, że można to wybaczyć. Mój główny problem to aktywności poboczne, czyli te poza tłuczeniem kolejnych przeciwników. W przeciwieństwie do „Dark Souls” konstrukcja poziomów nie jest zbyt interesująca i generalnie sprowadza się do kolejnych i kolejnych zamkniętych drzwi, które musimy otworzyć (wajchą zwykle dopiero po drugiej stronie mapy), co prowadzi do dość powtarzalnego biegania z jednej na drugą stronę każdego poziomu, za każdym razem (Na papierze wygląda to jeszcze gorzej niż w rzeczywistości).

Pomysł ten nie różni się od tego, co robiliśmy w „Dark Souls”, czy „Bloodborne”, ale w tych grach wydawało się to płynniejsze, a projekty poziomów były na tyle dobre, że odkrywanie i znajdowanie kolejnych skrótów było naprawdę satysfakcjonujące. W przypadku „Code Vein” tak nie jest, więc grając można odczuć, że ewidentnie czegoś tu brakuje.


Historia gry jest jednak dość interesująca i, według mnie, jest jednym z głównych atutów całej produkcji. Jest o wiele bardziej spójnie ułożona niż w niektórych tytułach powielających schemat soulsów - gramy w post apokaliptycznym świecie jako postać, która jest wampirem żywiącym się krwią wrogów. Prowadzi to również do interesującej mechaniki w grze, związanej umiejętnościami i sposobem ich zdobywania.

Wydaje mi się, że do czasu premiery „Code Vein” miało niewłaściwy marketing, co doprowadziło ludzi do przekonania, że ​​są to kolejne zwykłe soulsy, z większym naciskiem na historię, podczas gdy w rzeczywistości jest to bardzo sprawny dungeon crawler. Ma doskonałą różnorodną walkę, która jest ciągnięta w dół jedynie przez nijakich przeciwników, z którymi ścieramy się w jeszcze bardziej nijakim otoczeniu, pozbawionym wszystkiego, co mogłoby wzbudzić zainteresowanie wizualne.

Jeśli usiądziecie do gry w oczekiwaniu następcy, albo chociaż substytutu „Dark Souls”, który wypełni pustkę po ukończonych wielokrotnie tytułach, prawdopodobnie rozczarujecie się. Jednak dla fanów dungeonów zdecydowanie tutaj jest coś do polubienia.

★★★☆☆
Hannah Read

Code Vein w CeX


Get your daily CeX at

Instagram Twitter YouTube Facebook
And now Snapchat!

Digg Technorati Delicious StumbleUpon Reddit BlinkList Furl Mixx Facebook Google Bookmark Yahoo
ma.gnolia squidoo newsvine live netscape tailrank mister-wong blogmarks slashdot spurl

Sunday, 5 January 2020

AI: The Somnium Files ★★★★☆


Raz na jakiś czas trafi się gra trochę trudniejsza do zrecenzowania, tym razem razem w dodatku jest to całkiem dziwny twór o tytule A.I: The Somnium Files. Jest to najnowsza przygodowa gra fabularna od Spike Chunsoft, która śledzi losy bohatera Kaname Date i jego gałki ocznej z wbudowaną sztuczną inteligencją o nazwie Aiba (skrót od „eyeball”), a historia kręci się wokół szeregu morderstw. Prawdopodobnie myślicie, że już jest dziwnie, ale to dopiero początek.

Jest wiele rzeczy, których można się spodziewać po grze detektywistycznej, od przeprowadzania wywiadów z ludźmi, po sprawdzanie wskazówek na miejscu zbrodni, ale prawdziwym rdzeniem rozgrywki w tym przypadku jest wchodzenie w podświadomość ludzi, by tam szukać kolejnych wskazówek, potrzebnych do rozwiązania sprawy. Są to etapy przypominające sny, wypełnione łamigłówkami. Niewiele różnią się od escape roomów, ale jest trochę bardziej surrealistycznie. Łamigłówki, które musimy rozwiązywać, zwykle nie są niczym więcej niż interakcją z kolejnymi obiektami w naszych otoczeniu, głównie polegające na zdawaniu testów zręczności.


Jednak najlepsze części gry pochodzą z jej źródeł, pochodzenia ze świata nowelek, które to kładą duży nacisk na historię. Sama właśnie historia jest kreowana przez nasze działania w świecie gry, a kierunek fabuły zmienia się drastycznie w zależności od tego, jakie działania podjęliśmy. Nigdy nie wiadomo, co będzie dalej i właśnie to był dla mnie główny atut gry.

Oprócz tego wydajność i grafika gry są po prostu doskonałe. Naprawdę uwielbiam styl anime gier od Spike Chunsoft, który jest całkowicie wyjątkowy. Do tego obsada postaci, z którymi będziemy wchodzić w interakcje w trakcie dochodzenia, od miłych do irytujących, jednak z ogromną różnorodnością, przez co trudno się nie przywiązać.

Powiem jednak jedno - jeśli nie lubicie tego rodzaju gier, nie sądzę, by ta Was wciągnęła. Stylistyka jest prowadzona z myślą o fanach tego gatunku i przekłada się to również na rozgrywkę oraz ogólny charakter gry. Jeśli jednak lubicie gry takie jak „Danganronpa”, czy „Root Letter”, to możecie śmiało uderzać.

Nadal czekam na pojawienie się przygodowej visual novel z prawdziwego zdarzenia, która zyska światowe uznanie i utoruje drogę gatunkowi - ogólnie rzecz biorąc, tego rodzaju gry są bardzo niedoceniane, z wyjątkiem niszowej widowni i pewnych małych wyjątków. Według mnie mają wiele do zaoferowania, ale jak dotąd nie mieliśmy wystarczająco dobrego przykładu. Mam nadzieję, że ta gra będzie hitem dla Spike Chunsoft, bo jest świetnie napisana, a postacie są fantastyczne. Rozwiązywanie łamigłówek może mogło być nieco głębsze, ale nadal uważam, że jest bardzo wciągające, w wyniku czego cała produkcja z wieloma zaletami jest z pewnością warta Waszego czasu.


★★★★☆
Hannah Read



Get your daily CeX at

Instagram Twitter YouTube Facebook
And now Snapchat!

Digg Technorati Delicious StumbleUpon Reddit BlinkList Furl Mixx Facebook Google Bookmark Yahoo
ma.gnolia squidoo newsvine live netscape tailrank mister-wong blogmarks slashdot spurl

Friday, 3 January 2020

GRID 2019 ★★★☆☆


„GRID: Autosport” to jedna z najnowszych gier poprzedniej generacji, przeniesionych na Nintendo Switch. Stało się już małym trendem, by te mniej wymagające gry były przerabiane na Switcha. Zwykle działa to całkiem dobrze - Switch jest mniej wydajny niż PS4 i Xbox One, ale nadal ma duże możliwości i pozwala uruchomić niektóre z naszych ulubionych produkcji z ostatniej generacji, ostatnio Dragon's Dogma, a teraz właśnie GRID : Autosport.


Faktem, który należy wziąć pod uwagę (na wypadek, jeśli zastanawiacie się, dlaczego ten dość poważny i skromny symulator jazdy wchodzi teraz na Switcha), to fakt, że na tym rynku nie ma dla niego żadnej konkurencji. Oczywiście mamy gry pokroju Mario Kart, ale jest to zupełnie inne produkcje niż GRID: Autosport.

Powiedziałabym, że to tylko port, ale włożono tu odrobinę więcej pracy. Dodano potrzebne na Switchu opcje grafiki i wydajności. Możemy wybrać opcję “Wydajność”, która wnosi płynne 60 klatek na sekundę, ale z gorszą oprawą graficzną, lub odwrotnie, jeśli grafika i tekstury są ważniejsze, to jest możliwa rozgrywka w wyższej jakości, ale gra jest zablokowana na 30 klatkach na sekundę. Istnieje nawet tryb oszczędzania baterii, który ogranicza liczbę klatek na sekundę i oferuje niższą grafikę dla tych, którzy grają mobilnie - świetna sprawa, biorąc pod uwagę przenośność konsoli. I to wszystko miłe dodatki, podczas gdy ja zaskakująco - zdecydowałam się na lepszą grafikę, ponieważ uznałam, że to najlepiej pasuje w przypadku tego tytułu.

Istnieje kilka trybów gry, takich jak Kariera, która oferuje wiele różnych rodzajów wyścigów, w tym wyścigi terenowe i uliczne. W ofercie jest mnóstwo torów i mnóstwo treści, które zajmą nas na wiele dni, a jeśli widzieliście zwiastun (lub graliście w oryginalną grę), będziecie wiedzieć, jak wciągająca i frustrująca może być to gra.

Jedyny problem z „GRID: Autosport” polega na tym, że naprawdę wygląda to jak gra, która pojawiła się pięć lat temu (bo taka prawda). Gry wyścigowe ewoluowały od tego czasu, na przedzie z seriami takimi jak „Need For Speed” i moją ulubioną „Forzą Horizon”, które wyniosły ten gatunek na nowy poziom, zapewniając zupełnie nowe wrażenia.


„GRID: Autosport” jest dość prosty i nie oferuje niczego, co można uznać za wyjątkowe. To trochę tak, jakby deweloper zobaczył pustą dziurę na rynku Switcha i po prostu postanowił ją wypełnić, wiedząc, że gra będzie się sprzedawać z powodu braku konkurentów. Nie jest to w żadnym razie zła gra - raczej rozczarowanie, bo można było ją ulepszyć lub dodać więcej treści, aby była to naprawdę kusząca oferta dla graczy, którym tytuł był już wcześniej znany.

Jeśli Switch jest Waszą główną lub jedyną konsolą i jesteście wielkimi fanami gier wyścigowych, to dziś omawiana produkcja z pewnością jest warta pieniędzy i czasu, szczególnie jeśli nadal lubicie starsze gry wyścigowe. Nie oczekujcie niczego tak powalającego jak otwarte światy „Forza Horizon”, czy błyskotliwość techniczna „GT Sport” - bo stary dobry „GRID: Autosport” po prostu nie może z nimi konkurować.

★★★☆☆
Hannah Read

GRID w CeX


Get your daily CeX at

Instagram Twitter YouTube Facebook
And now Snapchat!

Digg Technorati Delicious StumbleUpon Reddit BlinkList Furl Mixx Facebook Google Bookmark Yahoo
ma.gnolia squidoo newsvine live netscape tailrank mister-wong blogmarks slashdot spurl