Nie przypominam sobie, żeby jakikolwiek inny twórca dzielił krytyków, tak jak Quentin Tarantino. Każdy film w jego znakomitej karierze wzbudzał kontrowersje. Niezależnie od tego, czy jest to wyjątkowa forma przemocy, a ktoś zemdlał podczas pokazu, czy chodziło o liczbę scen, w których używany jest pewien obraźliwy termin. Mamy dziewięć filmów, minęło prawie trzydzieści lat, a koleś idzie swoją ścieżką, tworząc filmografię jak żadna inna, nie myśląc o krytykach, tworząc filmy, które on i ja chcemy oglądać.
Miałem szczęście, kiedy usłyszałem o „Sounds Of The Universe”, starym sklepie z płytami w Soho, gdzie jeśli byłeś jedną z pierwszych sześćdziesięciu osób za drzwiami, wygrywałeś bilet na obejrzenie „Pewnego razu…” w siedzibie Sony Pictures na tydzień przed premierą. Wstałem więc z łóżka około 5:30 i po prostu pobiegłem do Soho. Złapałem ten złoty bilet (czy raczej różową opaskę na rękę) i łapałem cały darmowy merch Tarantino, jaki rozdawali.
Miałem szczęście, kiedy usłyszałem o „Sounds Of The Universe”, starym sklepie z płytami w Soho, gdzie jeśli byłeś jedną z pierwszych sześćdziesięciu osób za drzwiami, wygrywałeś bilet na obejrzenie „Pewnego razu…” w siedzibie Sony Pictures na tydzień przed premierą. Wstałem więc z łóżka około 5:30 i po prostu pobiegłem do Soho. Złapałem ten złoty bilet (czy raczej różową opaskę na rękę) i łapałem cały darmowy merch Tarantino, jaki rozdawali.
Czekałem na ten film od czasu rozczarowania “Nienawistną ósemką”, ale w przeciwieństwie do “ósemki”, projektu, który śledziłem od momentu wycieku scenariusza - na temat „Pewnego razu...” unikałem wszystkich informacji, w tym trailera. Przekonałem się, że trailery pokazują zdecydowanie za dużo, więc najlepiej je pomijać.
„Pewnego razu...” zabiera nas z powrotem do późnych lat 60., kiedy to ludzie głosili siłę kwiatów, pokój i miłość. Nasz główny bohater, Rick Dalton (Di Caprio), jest aktorem telewizyjnym, który przeżywa swoją świetność, próbując wejść na srebrne ekrany. Wraz ze swoim najlepszym przyjacielem i kaskaderem Cliffem Boothem (Pitt), wplątują się w trudny biznes, jakim jest Hollywood i przemysł filmowy, który wyraźnie przeżywa okres przejściowy.
To ten film Tarantino, na którym śmiałem się najwięcej i najbardziej. W każdej czytanej przeze mnie recenzji nazywają go „... listem miłosnym do Hollywood”, z czym mogę się zgodzić. Jako że dorastał on w Los Angeles w tym właśnie decydującym okresie, jesteśmy zasypywani niejasnymi referencjami telewizyjnymi i filmowymi, o których tak naprawdę wiedziałby tylko Tarantino. Jego encyklopedyczna wiedza na temat kina i jego historii została ukazana w tym 2-godzinnym 45-minutowym eposie. Oprócz tego ma wszystkie cechy, których można oczekiwać od jego dzieła. Przemoc, napięcie, przezabawne scenerie, mnóstwo bosych stóp i idealną ścieżkę dźwiękową, która to wszystko łączy. Jeśli chcecie pójść i obejrzeć ten film, to w zasadzie mówimy o prawie 3-godzinnym spacerze w głowie Tarantino. Cóż może być lepszego niż to?
Gdybym musiał już coś wymienić, jedynym problemem z jakimkolwiek filmem Tarantino jest to, że wszystkie są porównywane do Pulp Fiction i Wściekłych Psów. Filmy te wywarły tak duży wpływ na przemysł i widownię, że twórca stał się ofiarą własnego sukcesu i geniuszu. Na szczęście nie obchodzi go, co myślą i robi filmy, które chce robić. Moim zdaniem jest też kilka scen, które nie musiały się tam znaleźć. Trochę się to ciągnie, ale to jest Tarantino. On może robić co chce.
„Pewnego razu...” zabiera nas z powrotem do późnych lat 60., kiedy to ludzie głosili siłę kwiatów, pokój i miłość. Nasz główny bohater, Rick Dalton (Di Caprio), jest aktorem telewizyjnym, który przeżywa swoją świetność, próbując wejść na srebrne ekrany. Wraz ze swoim najlepszym przyjacielem i kaskaderem Cliffem Boothem (Pitt), wplątują się w trudny biznes, jakim jest Hollywood i przemysł filmowy, który wyraźnie przeżywa okres przejściowy.
To ten film Tarantino, na którym śmiałem się najwięcej i najbardziej. W każdej czytanej przeze mnie recenzji nazywają go „... listem miłosnym do Hollywood”, z czym mogę się zgodzić. Jako że dorastał on w Los Angeles w tym właśnie decydującym okresie, jesteśmy zasypywani niejasnymi referencjami telewizyjnymi i filmowymi, o których tak naprawdę wiedziałby tylko Tarantino. Jego encyklopedyczna wiedza na temat kina i jego historii została ukazana w tym 2-godzinnym 45-minutowym eposie. Oprócz tego ma wszystkie cechy, których można oczekiwać od jego dzieła. Przemoc, napięcie, przezabawne scenerie, mnóstwo bosych stóp i idealną ścieżkę dźwiękową, która to wszystko łączy. Jeśli chcecie pójść i obejrzeć ten film, to w zasadzie mówimy o prawie 3-godzinnym spacerze w głowie Tarantino. Cóż może być lepszego niż to?
Gdybym musiał już coś wymienić, jedynym problemem z jakimkolwiek filmem Tarantino jest to, że wszystkie są porównywane do Pulp Fiction i Wściekłych Psów. Filmy te wywarły tak duży wpływ na przemysł i widownię, że twórca stał się ofiarą własnego sukcesu i geniuszu. Na szczęście nie obchodzi go, co myślą i robi filmy, które chce robić. Moim zdaniem jest też kilka scen, które nie musiały się tam znaleźć. Trochę się to ciągnie, ale to jest Tarantino. On może robić co chce.
Podczas gdy twórcy tacy jak Scorsese, Spielberg i Cameron zawsze w swoich pracach wykorzystali nowe technologie, Tarantino pozostaje jednym z purystów branżowych. Zawsze nalega na kręcenie na taśmie, zamiast cyfry i ma dobrą rękę do dialogów i unikalnych, natychmiast rozpoznawalnych postaci. To wszystko tworzy obraz, który chce nam przekazać. Jednak najlepiej znaleźć kino z możliwością wyświetlania filmów 35 mm. Jego styl odnosi się do innego okresu w kinie, do którego właśnie Tarantino należy, jednak on sam wciąż jest w pobliżu i kręci filmy, które powinniśmy doceniać.
Czy będzie to przedostatni film Tarantino? Niestety może tak być. Groził, że przejdzie na emeryturę w wieku 60 lat, po nakręceniu zaledwie 10 filmów. Teraz ma 56 lat i publikuje swój dziewiąty film. Oś czasu wygląda adekwatne, ale niezależnie od tego, czy otrzymamy Kill Bill 3 (mam taką nadzieję), czy też inny western, z niecierpliwością czekam na to, co będzie dalej.
Czy będzie to przedostatni film Tarantino? Niestety może tak być. Groził, że przejdzie na emeryturę w wieku 60 lat, po nakręceniu zaledwie 10 filmów. Teraz ma 56 lat i publikuje swój dziewiąty film. Oś czasu wygląda adekwatne, ale niezależnie od tego, czy otrzymamy Kill Bill 3 (mam taką nadzieję), czy też inny western, z niecierpliwością czekam na to, co będzie dalej.
★★★★☆
Jake Bexx
No comments:
Post a Comment