Kolejny rok, kolejna nagroda dla najlepszego filmu. Jednak jak zwykle, kilka miesięcy po wygranej, czy nadal kogoś to obchodzi? Czy ktoś jeszcze mówi o Green Book? To jedno z najbardziej kontrowersyjnych zwycięstw w historii Oscarów - zwycięstwo, które spowodowało, że Spike Lee niemal wyskoczył ze swojego miejsca i wstrząśnięty próbował opuścić ceremonię - co akurat z pewnością pozostanie zapamiętane. Tym samym, jeszcze raz rzućmy okiem na Green Book, zanim zostanie na zawsze zagubiona w annałach historii kina, ze swoim przeznaczeniem bycia tym pytaniem w quizach, na które nikt nie będzie znał odpowiedzi.
Film śledzi losy Tony'ego „Lipa”, bramkarza z włosko-amerykańskiej dzielnicy Bronx, w momencie, w którym zatrudnił się jako kierowca doktora Dona Shirleya, światowej klasy czarnego pianisty, podczas trasy koncertowej z Manhattanu na południe. W swojej podróży muszą polegać na „Zielonej Książce”, która poprowadzi ich do kilku lokali, które były wówczas bezpieczne dla Afroamerykanów. W obliczu powszechnego rasizmu i niebezpieczeństw - a także nieoczekiwanego humoru i ludzkiej życzliwości - zmuszeni są odłożyć na bok różnice, skupić się na przetrwaniu i rozwijać się w podróży swojego życia. Tak, na pozór nie jest to zbytnio oryginalne. Ale w tym przypadku to nie brak oryginalności jest problemem.
Problem z Green Book polega na tym, jak bardzo utrwala on narrację białego zbawiciela i przy tym niemal przypomina parodię. Film robi z Tony’ego bohatera ze złotym sercem i nie jest zaskoczeniem, że ten dzieło zostało napisane przez nikogo innego jak syna Tony'ego. Jest to film z rodzaju „Patrzcie jak niesamowity był mój tata”, pomimo wielu doniesień, że w rzeczywistości przyjaźń między nim a Donem nigdy nie rozkwitła i pozostał on rasistą. Nie wiem, czy to prawda - nie było mnie tam - ale wiele osób, w tym rodzina Dona to potwierdzała. Nie jest to zaskakujące. W końcu to Hollywood. Nie można pozwolić, by fakty stały na przeszkodzie dobrej, przyjaznej i rozgrzewającej serce białej opowieści!
Jedną z rzeczy, których nie ma co poddawać dyskusji, są zdolności aktorskie obu głównych aktorów. Zarówno Viggo Mortensen (Tony), jak i Mahershala Ali (Don) dają z siebie wszystko i niezaprzeczalnie jest między nimi chemia. Sceny z tymi postaciami kłócącymi się w samochodzie nad jedzeniem, muzyką i różnymi historiami są po prostu świetne - cudownie łącząc komedię i dramat. Szkoda, że nigdy wcześniej się to nie wydarzyło. Film skupiony wokół tych występów śmierdzi zmarnowanym potencjałem - przy tak niesamowitej pracy aktorów szkoda, że nie powstał z tego lepszy produkt końcowy. Zamiast tego pozostaje nam frustrująco rozczarowująca, nadmiernie czysta i wręcz przewidywalna „prawdziwa” historia, która kontynuuje niepokojący trend białego zbawiciela.
Problem z Green Book polega na tym, jak bardzo utrwala on narrację białego zbawiciela i przy tym niemal przypomina parodię. Film robi z Tony’ego bohatera ze złotym sercem i nie jest zaskoczeniem, że ten dzieło zostało napisane przez nikogo innego jak syna Tony'ego. Jest to film z rodzaju „Patrzcie jak niesamowity był mój tata”, pomimo wielu doniesień, że w rzeczywistości przyjaźń między nim a Donem nigdy nie rozkwitła i pozostał on rasistą. Nie wiem, czy to prawda - nie było mnie tam - ale wiele osób, w tym rodzina Dona to potwierdzała. Nie jest to zaskakujące. W końcu to Hollywood. Nie można pozwolić, by fakty stały na przeszkodzie dobrej, przyjaznej i rozgrzewającej serce białej opowieści!
Jedną z rzeczy, których nie ma co poddawać dyskusji, są zdolności aktorskie obu głównych aktorów. Zarówno Viggo Mortensen (Tony), jak i Mahershala Ali (Don) dają z siebie wszystko i niezaprzeczalnie jest między nimi chemia. Sceny z tymi postaciami kłócącymi się w samochodzie nad jedzeniem, muzyką i różnymi historiami są po prostu świetne - cudownie łącząc komedię i dramat. Szkoda, że nigdy wcześniej się to nie wydarzyło. Film skupiony wokół tych występów śmierdzi zmarnowanym potencjałem - przy tak niesamowitej pracy aktorów szkoda, że nie powstał z tego lepszy produkt końcowy. Zamiast tego pozostaje nam frustrująco rozczarowująca, nadmiernie czysta i wręcz przewidywalna „prawdziwa” historia, która kontynuuje niepokojący trend białego zbawiciela.
W ciągu roku, w którym dostaliśmy BlacKkKlansman, zbrodnią jest, że Green Book zdobył wszystkie wyróżnienia i społeczne uznanie - wydaje mi się, że powodem może być to, że jest znacznie łatwiej przyswajalny, głupszy i lekkostrawny, można nim łatwo nakarmić masy. Ale co najważniejsze, jest on całkowicie nieofensywny i wręcz niedokładny, olewa cały ten bardzo wstrząsający okres i zamienia go w dobrą komedię. Powtórzę tylko, że nie mam do powiedzenia nic złego na temat głównego duetu. W związku z tym Green Book dostaje najzwyklejsze na świecie 3 na 5.
★★★☆☆
Sam Love
Green Book w CeX
No comments:
Post a Comment