Restart Hellboya zawsze będzie wielkim ryzykiem. Dzieło Guillermo del Toro i Rona Perlmana z 2004 r. i jego kontynuacja z 2008 r. Są kultowe i mają rzesze fanów nawet dziś - więc szokującym był fakt, że reżyser Neil Marshall (The Descent, Dog Soldiers) miał śmiałość, by podejść do tematu jeszcze raz. Ale na pewno nie tak miało to wyjść.
Projekt rozpoczął się jako sequel Hellboy II: The Golden Army. Tak, dobrze czytacie, to miało być Hellboy III. Jednak Guillermo del Toro nie zapewnił pełnego wsparcia reżysersko-pisarskiego, które wsparło pierwsze dwa występy Hellboya, a Ron Perlman odmówił powrotu do roli tytułowego antybohatera bez zaangażowania del Toro. Tak więc projekt rozpadł się na części i został ponownie złożony przez Neila Marshalla, który postanowił pójść własną drogą i uczynić film pełnoprawną produkcją gore R-rating. Rezultat jest badziewny. To absolutnie rozczarowujące. Ale tak naprawdę to nie jest wcale zaskoczenie, prawda?
Projekt rozpoczął się jako sequel Hellboy II: The Golden Army. Tak, dobrze czytacie, to miało być Hellboy III. Jednak Guillermo del Toro nie zapewnił pełnego wsparcia reżysersko-pisarskiego, które wsparło pierwsze dwa występy Hellboya, a Ron Perlman odmówił powrotu do roli tytułowego antybohatera bez zaangażowania del Toro. Tak więc projekt rozpadł się na części i został ponownie złożony przez Neila Marshalla, który postanowił pójść własną drogą i uczynić film pełnoprawną produkcją gore R-rating. Rezultat jest badziewny. To absolutnie rozczarowujące. Ale tak naprawdę to nie jest wcale zaskoczenie, prawda?
Nowy film przedstawia legendarnego superbohatera pół-demona (obecnie granego przez Davida Harboura ze Stranger Things), który został wezwany na angielską wieś do walki z trzema szalejącymi gigantami. Tam odkrywa Królową Krwi, Nimue (oczywiście Milla Jovovich z Resident Evil), wskrzeszoną starożytną czarodziejkę spragnioną pomszczenia przeszłej zdrady. W rozstai pomiędzy istotami nadprzyrodzonymi, a ludźmi, Hellboy musi powstrzymać Nimue, bez wywołania końca świata.
Przykro mi z powodu Davida Harboura. Był skazany na porażkę. Podczas gdy jego występ - a właściwie Jovovicha - do pewnego stopnia - nie jest zły, to jedynie trwa w cieniu ukochanego nam popisu Rona Perlmana. Podobnie jak wtedy, gdy Quinton Jackson wcielił się w postać B.A. Baracusa w A-Team 2010, prawie niemożliwe jest wzięcie na siebie ikonicznej roli bez niekorzystnego porównania do oryginału, chyba że zrobisz coś specjalnego z rolą, jak zrobił to Heath Ledger ze swoim Jokerem. Niestety dla Harboura postać Rona „Perla” Perlmana była doskonała, więc próba uczynienia jej własną była daremna.
Przykro mi z powodu Davida Harboura. Był skazany na porażkę. Podczas gdy jego występ - a właściwie Jovovicha - do pewnego stopnia - nie jest zły, to jedynie trwa w cieniu ukochanego nam popisu Rona Perlmana. Podobnie jak wtedy, gdy Quinton Jackson wcielił się w postać B.A. Baracusa w A-Team 2010, prawie niemożliwe jest wzięcie na siebie ikonicznej roli bez niekorzystnego porównania do oryginału, chyba że zrobisz coś specjalnego z rolą, jak zrobił to Heath Ledger ze swoim Jokerem. Niestety dla Harboura postać Rona „Perla” Perlmana była doskonała, więc próba uczynienia jej własną była daremna.
Hellboy, Hellboy i po Hellboy’u. Podczas gdy fani - i zwykli kinomani - mieli nadzieję, ten film był mieszanką najgorszych możliwości. Podczas gdy obecność Perlmana jest całkowicie pomijana, najbardziej niepokojącym i bolesnym brakiem jest nieobecność Guillermo del Toro. Jego styl wniósł bardzo wiele do pierwszych dwóch filmów Hellboya i tutaj bardzo go brakuje. Podczas gdy Neil Marshall usiłował skopiować styl del Toro, podobnie jak próby Harboura, było to daremne. Ale mamy Iana McShane. Więc nie może być tak źle, prawda? Ian McShane wyciąga nawet film z szamba przez kilka scen. Szkoda, ale to w sumie nie jest niespodzianka. Ten Hellboy jest kompletnym badziewiem.
★☆☆☆☆
Sam Love
No comments:
Post a Comment