Sunday, 30 June 2019

Spider-Man: Into The Spider-Verse ★★★★★


Kino superbohaterskie jest tak zatłoczone, że coraz trudniej jest się tutaj wyróżnić. Z ponad 20 filmami w samym MCU wygląda na to, że co roku dostajemy tylko kilka, które naprawdę robią robotę. Niektóre są dobre, a niektóre Aquaman, ale co jakiś czas pojawia się kilka perełek. Niezależnie od tego, czy było to zakończenie epickiej Infinity War, czy dziwaczny humor Ragnaroka, od czasu do czasu dostajemy coś, co przenosi gatunek filmów superbohaterskich na nowy szczyt kinowej jakości. Cóż, twierdzę, że właśnie mieliśmy najlepszy z nich.


Nastolatek Miles Morales stara się sprostać oczekiwaniom swojego ojca, policjanta Jeffersona Davisa, który postrzega Spider-Mana jako zagrożenie. Kiedy wujek Milesa, Aaron Davis, zabiera go do opuszczonej stacji metra, żeby malować graffiti, Miles zostaje ugryziony przez radioaktywnego pająka i zyskuje zdolności pająka. Wtedy na jego drodze staje pięcioro innych Pająków. Wtedy ekipa musi połączyć siły by uratować wszystkie światy i spider-verse.

Pierwszą rzeczą, która wyróżnia się podczas oglądania Spider-verse, są zapierające dech w piersiach wizualia. Łącząc animację komputerową Sony Pictures Imageworks z tradycyjnymi ręcznie rysowanymi technikami komiksowymi inspirowanymi pracą współtwórcy Milesa Moralesa, Sary Pichelli, film jest ucztą dla oczu, która sprawia, że wyróżnia się on jako jeden z najbardziej oryginalnych i innowacyjnych filmów animowanych… kiedykolwiek. Chociaż jestem pewien, że od tej pory zobaczymy wielu naśladowców, film jest absolutnym dziełem sztuki i zasługuje na Oscara dla najlepszego filmu animowanego. Jak to w przypadku niektórych filmów tego rodzaju może występować argument „przerost formy nad treścią”, jednak styl filmu jest w rzeczywistości drugorzędny w stosunku do samej treści.


Scenariusz, napisany przez Phila Lorda (The Lego Movie) i Rodneya Rothmana, absolutnie pęka w szwach od dowcipów i referencji, z których może czerpać nawet przypadkowy oglądający. To tempo filmu i jego samoświadomy humor to coś, co dość rzadko widzimy w tym gatunku i razem sprawiają, że po prostu zdrowo bawi. Jest to wspaniale wspierane przez znakomitych aktorów głosowych. Shameik Moore, Jake Johnson, Hailee Steinfeld i wielu innych (w tym Nicolas Cage, bo dlaczego nie) nadają filmowi prawdziwą jakość i tworzą bardzo przyjemną atmosferę. Wszyscy wydają się dobrze bawić i jest to zaraźliwe.

Nie jestem wielkim fanem superbohaterów, więc wiele odniesień w filmie pewnie przeszło mi koło nosa, ale nawet ja mogę przyznać, że jest to jeden z najbardziej innowacyjnych filmów w gatunku superbohaterów. Nie mogę go nie polecić; bez względu na to, czy jesteście fanami z doskoku, czy też zagorzałymi miłośnikami, jest to pasjonująca i niekończąca się rozrywka z wizualną atmosferą z najwyższej półki. Byłem całkowicie pod wrażeniem filmu od pierwszej do ostatniej sekundy (Zinger po napisach jest Dosko) i wiem, że Wy też będziecie. Mój zmysł krytyka filmowego wybija poza skalę.


★★★★★
Sam Love



Get your daily CeX at

Google+ Instagram Twitter YouTube Facebook
And now Snapchat!

Digg Technorati Delicious StumbleUpon Reddit BlinkList Furl Mixx Facebook Google Bookmark Yahoo
ma.gnolia squidoo newsvine live netscape tailrank mister-wong blogmarks slashdot spurl

Friday, 28 June 2019

Mortal Engines ☆☆☆☆☆


Większość z nas nigdy nie zobaczy miliona dolarów. Wiem, że ja nigdy nie zobaczę. Nigdy nie zbliżę się do posiadania takich pieniędzy w moim życiu. Mortal Engines, najnowszy film Petera Jacksona (choć nie kieruje nim, mimo mylącego marketingu, który próbuje mówić inaczej), poniósł straty w wysokości 175 milionów dolarów. STRATY RZĘDU 175 MILIONÓW. Czy możecie sobie wyobrazić, że jesteście w branży, w której mogą wystąpić takie straty? W mojej pracy utrata 100 złotych jest niepokojąca. Nie mówiąc już o stracie 175 MILIONÓW. Święty Boże.


Spójrzmy więc na film.
Przerażający wynik pracy wszystkich zaangażowanych. Dla tych z was, którzy nie wiedzą o co chodzi, wygląda to mniej więcej tak. Setki lat po zniszczeniu cywilizacji przez kataklizm, tajemnicza kobieta, Hester, wyłania się jako jedyna, która może powstrzymać Londyn - teraz gigantyczne miasto na kołach, które pożera wszystko na swojej drodze. Dzika i zaciekła, napędzana przez wspomnienia po matce, Hester łączy siły z Tomem Natsworthy, wyrzutkiem z Londynu, wraz z Anną Fang, niebezpieczną banitką z nagrodą za głowę.

Nie zamierzam głowić się nad materiałem źródłowym, ponieważ wiem, że ma wielu fanów i może ta całkowicie śmieszna historia sprawdza się na papierze. Do diabła, musi się sprawdzać, skoro zdobyła Smarties Children’s Book Prize. Ale dla nowicjusza w świecie Philipa Reeve'a wszystko, co mogę powiedzieć, to co ten gość pali i gdzie mogę to dostać. Londyn jest teraz drapieżnym miastem na kołach?! Jak mu to przyszło do głowy? Jestem gotów zaakceptować tę szaloną przesłankę, ale dajcie przynajmniej kilka interesujących postaci i ciekawą historię. Och, nie, nic z tego!

Ten całkowicie drewniany, próżny i pusty thriller YA jest tak pusty i pozbawiony charakteru, czy osobowości, że niemożliwe jest wejście w perspektywę któregokolwiek z bohaterów. Nie obchodzą mnie cele ani motywy, czy to przeszłe czy obecne. Nie mogę też nic powiedzieć o postaciach. Nie pamiętam nawet, dlaczego Hester ma na sobie tę tkaninę lub dlaczego Londyn jest teraz na kółkach, ponieważ nikt mi tego dobrze nie sprzedał.


Jeśli chodzi o film z tak olbrzymim budżetem i talentami, jak zaangażowany Peter Jackson (widocznie w bzdurnej roli producenta), można by pomyśleć, że wyjdzie z tego coś zabawnego, ekscytującego lub przynajmniej spójnego. Ale nie, zostaliśmy z tym szambem. Nie mam ani jednego dobrego słowa na temat Mortal Engines i nam tym zamykam temat.

☆☆☆☆☆
Sam Love


Get your daily CeX at

Google+ Instagram Twitter YouTube Facebook
And now Snapchat!

Digg Technorati Delicious StumbleUpon Reddit BlinkList Furl Mixx Facebook Google Bookmark Yahoo
ma.gnolia squidoo newsvine live netscape tailrank mister-wong blogmarks slashdot spurl

Wednesday, 26 June 2019

Bumblebee ★★★★☆


Od 2007 roku mieliśmy sześć filmów Transformers. Z ogólną sumą 4,3 miliardów dolarów, seria zajmuje 13. pozycję pod względem wartości w historii kina. 880 minut robotów bijących się po karoseriach i najwyraźniej nie jesteśmy jeszcze tym zmęczeni. Od czasu pierwszego filmu z 2007 roku widać postępujący spadek jakości, jednak najnowsza odsłona zdołała przełamać złą passę i może być jednym z najlepszych hitów od lat. Kocham ten film. I nienawidzę Transformersów.


Tak, Bumblebee był przyjemnym filmem. Akcja rozgrywa się w 1987 roku, Bumblebee znajduje schronienie na złomowisku w małym miasteczku przy plaży w Kalifornii. Charlie, kończąca właśnie 18 lat i próbująca znaleźć swoje miejsce na świecie, znajduje pokiereszowanego Bumblebee. Dalej mamy trochę typowy film o kumpelstwie człowieka z robotem w stylu The Iron Giant, Big Hero 6 i innych. Podczas gdy fabuła nie pokazuje niczego szczególnie zaskakującego - właściwie czegokolwiek zaskakującego, szczerze mówiąc jest śmiesznie przewidywalna - wciąż jest to bardzo przyjemny film.

Po pierwsze, porozmawiajmy o settingu. Wciąż jesteśmy w świecie Stranger Things, z pozornie coraz większą liczbą mediów osadzonych w nostalgicznie silnych latach 80-tych. Choć wydaje się to typowym chwytem, tutaj jest to taki pełen miłości hołd dla kultowego okresu w historii. Sama ścieżka dźwiękowa nadaje filmowi nostalgiczne uczucie uwielbienia dla minionej epoki; a także daje nam jedną z najzabawniejszych scen filmu, w której Bumblebee pokazuje swoją niechęć do The Smiths. Umiejscowienie filmu w latach 80-tych sprawia, że fabuła, tempo, humor i postacie filmu przypominają coś z klasyków Johna Hughesa - no wiecie, tych z dużą ilością robotów naraz.

Akcja filmu jest naprawdę zaskakująco dobra - po latach Michaela Bayhema w tej serii Bumblebee wydaje się produktem o znacznie wyższej jakości. Tak, Michael Bay jest nadal zaangażowany (westchnienie), ale tutaj jego obecność nie jest tak nieprzyjemnie odczuwana. Akcja była naprawdę łatwa do śledzenia i przyjemna, i nie jest to szalony, wielki, źle pocięty wybuch. Ale film naprawdę zabłysnął dopiero w skromniejszych sekwencjach. Nasza bohaterka Charlie grana wspaniale przez genialną Hailee Steinfeld, jest z pewnością najlepszą ludzką postacią, jaką widziała saga. Złożona, głęboka i przede wszystkim nie nadmiernie seksualna, jest powiewem świeżego powietrza w serii z kobiecymi rolami, które zazwyczaj kończą się na skąpo odzianej Megan Fox pochylającej się nad maską samochodu. Steinfeld jest genialna w tej roli i ma tak niezwykłą chemię z Bumblebee, aż do złudzenia przekonującą, że jest on prawdziwy. Sory dzieciaki, nie jest.


Bumblebee jest absolutnie genialnym filmem, który znacznie przekroczył moje oczekiwania, a były one już dość wysokie, dzięki niezwykłemu przyjęciu krytyków i plotkom. Jest to świetny powrót, wyglądający i brzmiący jak lata 80-te i nie zagłębiający się w mrok i zbyt skomplikowaną fabułę. To jest po prostu zabawny blockbuster, klasycznie. Oto, jak filmy Transformersów mogły wyglądać cały czas. Doskonała formuła została w końcu odkryta - miejmy nadzieję, że nieunikniona kontynuacja nie spadnie z rowerka. Bumblebee jest najlepszym filmem Transformers.

★★★★☆
Sam Love



Get your daily CeX at

Google+ Instagram Twitter YouTube Facebook
And now Snapchat!

Digg Technorati Delicious StumbleUpon Reddit BlinkList Furl Mixx Facebook Google Bookmark Yahoo
ma.gnolia squidoo newsvine live netscape tailrank mister-wong blogmarks slashdot spurl

Saturday, 15 June 2019

Hellboy 2019 ★☆☆☆☆


Restart Hellboya zawsze będzie wielkim ryzykiem. Dzieło Guillermo del Toro i Rona Perlmana z 2004 r. i jego kontynuacja z 2008 r. Są kultowe i mają rzesze fanów nawet dziś - więc szokującym był fakt, że reżyser Neil Marshall (The Descent, Dog Soldiers) miał śmiałość, by podejść do tematu jeszcze raz. Ale na pewno nie tak miało to wyjść.

Projekt rozpoczął się jako sequel Hellboy II: The Golden Army. Tak, dobrze czytacie, to miało być Hellboy III. Jednak Guillermo del Toro nie zapewnił pełnego wsparcia reżysersko-pisarskiego, które wsparło pierwsze dwa występy Hellboya, a Ron Perlman odmówił powrotu do roli tytułowego antybohatera bez zaangażowania del Toro. Tak więc projekt rozpadł się na części i został ponownie złożony przez Neila Marshalla, który postanowił pójść własną drogą i uczynić film pełnoprawną produkcją gore R-rating. Rezultat jest badziewny. To absolutnie rozczarowujące. Ale tak naprawdę to nie jest wcale zaskoczenie, prawda?


Nowy film przedstawia legendarnego superbohatera pół-demona (obecnie granego przez Davida Harboura ze Stranger Things), który został wezwany na angielską wieś do walki z trzema szalejącymi gigantami. Tam odkrywa Królową Krwi, Nimue (oczywiście Milla Jovovich z Resident Evil), wskrzeszoną starożytną czarodziejkę spragnioną pomszczenia przeszłej zdrady. W rozstai pomiędzy istotami nadprzyrodzonymi, a ludźmi, Hellboy musi powstrzymać Nimue, bez wywołania końca świata.

Przykro mi z powodu Davida Harboura. Był skazany na porażkę. Podczas gdy jego występ - a właściwie Jovovicha - do pewnego stopnia - nie jest zły, to jedynie trwa w cieniu ukochanego nam popisu Rona Perlmana. Podobnie jak wtedy, gdy Quinton Jackson wcielił się w postać B.A. Baracusa w A-Team 2010, prawie niemożliwe jest wzięcie na siebie ikonicznej roli bez niekorzystnego porównania do oryginału, chyba że zrobisz coś specjalnego z rolą, jak zrobił to Heath Ledger ze swoim Jokerem. Niestety dla Harboura postać Rona „Perla” Perlmana była doskonała, więc próba uczynienia jej własną była daremna.


Hellboy, Hellboy i po Hellboy’u. Podczas gdy fani - i zwykli kinomani - mieli nadzieję, ten film był mieszanką najgorszych możliwości. Podczas gdy obecność Perlmana jest całkowicie pomijana, najbardziej niepokojącym i bolesnym brakiem jest nieobecność Guillermo del Toro. Jego styl wniósł bardzo wiele do pierwszych dwóch filmów Hellboya i tutaj bardzo go brakuje. Podczas gdy Neil Marshall usiłował skopiować styl del Toro, podobnie jak próby Harboura, było to daremne. Ale mamy Iana McShane. Więc nie może być tak źle, prawda? Ian McShane wyciąga nawet film z szamba przez kilka scen. Szkoda, ale to w sumie nie jest niespodzianka. Ten Hellboy jest kompletnym badziewiem.

★☆☆☆☆
Sam Love



Get your daily CeX at

Google+ Instagram Twitter YouTube Facebook
And now Snapchat!

Digg Technorati Delicious StumbleUpon Reddit BlinkList Furl Mixx Facebook Google Bookmark Yahoo
ma.gnolia squidoo newsvine live netscape tailrank mister-wong blogmarks slashdot spurl

Thursday, 13 June 2019

Pet Sematary 2019 ★★★☆☆


Żyjemy w owocnych i ekscytujących czasach dla fanów Stephena Kinga, jednak wychodzi tego na tyle dużo, że istnieje ryzyko przesytu. W ciągu ostatnich kilku lat mieliśmy niezliczoną ilość przeróbek, restartów i nowych adaptacji jego twórczości, w tym nowe It, The Dark Tower, Gerald’s Game, 1922, Cell, Carrie… Lista jest długa. Mieliśmy także adaptacje telewizyjne z 11.22.63, Mr. Mercedes i The Mist, i oczywiście wspaniałą serię Castle Rock. 2019 obiecuje 3 kolejne wielkoformatowe występy Kinga w postaci It: Rozdział 2, W wysokiej trawie i długo oczekiwany sequel Shining Doctor Sleep. Czy może się to w końcu znudzić?


Póki co dostaliśmy nową adaptację kultowej powieści Kinga Pet Sematary, wcześniej adaptowanej na wielki ekran 30 lat temu w 1989 roku. Mimo, że wcześniejsze wcielenie jest trochę przestarzałe i z pewnością nie jest pozbawione wad, znajduje swoje miejsce w sercach wielu ludzi, więc wiadomość o remake'u / restarcie / ponownej adaptacji / jakkolwiek to nazwać, spotkała się z niewielkim zainteresowaniem fanów filmu - zwłaszcza, że zwiastun nie wzbudził ogromnych emocji, reklamując się jako jump-scare z niewielką ilością treści i niezbyt przypominał typowy straszny klimat Stephena Kinga. Na szczęście finalny produkt jest w rzeczywistości całkiem niezłym kawałkiem horroru i ciekawą adaptacją książki, robiąc wystarczająco dużo, aby odciąć się od poprzedniej adaptacji i stanąć na własnych dwóch gnijących stopach.

Dla tych, którzy nie wiedzą, historia Pet Sematary śledzi losy dr Louisa Creeda (Jason Clarke) i jego żony (Amy Seimetz), którzy przenoszą się z Bostonu na wiejskie Maine wraz z dwójką małych dzieci. Wkrótce para odkrywa tajemnicze miejsce pochówków - Pet Sematary - ukryte głęboko w lesie w pobliżu ich nowego domu. Gdy kot rodziny umiera, zostaje pochowany w tej strasznej lokalizacji, która w niewytłumaczalny sposób ożywia kota i zwraca go rodzinie, jednak ten wraca agresywny i dziwny. Kiedy rodzinę ponownie spotyka tragedia, wyzwolone zostaje niewypowiedziane zło wraz z przerażającymi konsekwencjami - pomimo ostrzeżeń, że „czasami martwy jest lepszy”.

To fascynująca i wyjątkowa opowieść, dobrze opowiedziana i prezentowana w odpowiednio mrocznej i często wstrząsającej atmosferze. Film jest często trudny w oglądaniu i zajmuje się bardzo złożonymi tematami strat, żalu i rodzinnej tragedii. Ale niestety jest to - co nie jest zaskoczeniem, horror w obecnych czasów - nadmierne polegający na jump-scare’ach, co znacznie obniża koszty, ale przerażająca fabuła tego filmu mogłaby z łatwością przerodzić się w powolną grozę - tak jak w przypadku niektórych krótkich fragmentów filmu. Ale nie, Hollywood musiało wypchać go banałem i pominąć potencjał powieści Kinga. I nawiasem mówiąc, wprowadzano też pewne wątpliwe zmiany do materiału źródłowego, więc wypatrujcie w kinie zagorzałych fanów drapiących się po głowach.


Adaptacje książek na dużym ekranie nigdy nie są lepsze niż książka. Tak to już jest. Ale czy Pet Sematary w 2019 roku jest przynajmniej lepsze niż adaptacja z 1989 roku? Oczywiście jest - ale nie jest to uczciwe porównanie, jeśli weźmie się pod uwagę większy budżet, większe nazwiska i ogólnie lepszą technologię. Pet Sematary nie osiąga szczytów najnowszej adaptacji It i na pewno nigdy nie znajdzie się w tej samej lidze, co wczesne adaptacje Kinga - Christine, The Shining, Misery itd. - ale to przyzwoity horror i warty zobaczenia dla fanów gatunku.

★★★☆☆
Sam Love



Get your daily CeX at

Google+ Instagram Twitter YouTube Facebook
And now Snapchat!

Digg Technorati Delicious StumbleUpon Reddit BlinkList Furl Mixx Facebook Google Bookmark Yahoo
ma.gnolia squidoo newsvine live netscape tailrank mister-wong blogmarks slashdot spurl

Tuesday, 11 June 2019

Shazam! ★★★☆☆


Żyjemy w świecie Marvela. Rozpiskę Marvela na rok 2019 tworzą Captain Marvel, Avengers: Endgame, Spider-Man: Far From Home i wiele innych tytułów. Każdy z tych filmów zwiastuje uznanie krytyków, ogromny sukces finansowy i ogólnie poziom jakości, jakiego nie mogą osiągnąć żadne inne filmy superbohaterskie. Wiecie co mam na myśli? Zapowiadany jest film Marvela, możemy czuć się bezpieczni, wiedząc że nieważne co, to będzie świetny seans. Zapowiadany jest film DC… i trochę trudniej przewidzieć co się stanie. Kiedy DC się wychyla, jest szansa, że będzie fajnie, ale jest też taka sama szansa, że będzie fatalnie.


Rok 2013 zrodził odpowiedź DC na filmowy świat Marvela i jest nią DCEU (DC Extended Universe) z Man of Steel Zacka Snydera. Dalej Batman vs Superman, Suicide Squad, Wonder Woman, Justice League i Aquaman. Ile z nich to naprawdę dobre filmy? 1, 2 góra? Oto więc kolejny. Shazam Davida F. Sandberga!

Film zakłada, że wszyscy mamy w sobie superbohatera i potrzeba tylko trochę magii, aby go wydobyć. W przypadku 14-letniego Billy'ego Batsona (Asher Angel), wszystko co musi zrobić, to wykrzyczeć jedno słowo, aby przemienić się w superbohatera Shazama (Zachary Levi). W głębi serca nadal będąc dzieckiem, Shazam rozkoszuje się nową wersją samego siebie, robiąc to, co zrobiłby każdy inny nastolatek - bawi się, sprawdzając swoje nowo odkryte moce. Jednak będzie je musiał szybko opanować, zanim zły dr Thaddeus Sivana (wszystkich ulubiony złoczyńca, Mark Strong), będzie mógł przejąć magiczne zdolności Shazama.

Shazam bardzo dokładnie przedstawia wewnętrzne pragnienie do bycia herosem każdego z nas. Chociaż DC często oskarżano o to, że jest zbyt mroczne przy filmach takich jak Batman vs Superman, tej samej krytyki nie można po prostu podczepić pod tą karuzelę śmiechu jaką okazuje się Shazam. Jasne, jest tu mrok - ale z pewnością jest to o wiele bardziej rozrywkowa dawna szkoła niż ostatnie wysiłki DC. Głównie dzięki Angelowi i Leviemu, którzy wcielają się odpowiednio w postać Billy'ego Batsona / Shazama, w Shazam jest mnóstwo serca i jest to widoczne na każdym kroku.


Nie ma zbyt wielu innych rzeczy, o których warto wspomnieć mówiąc o Shazam. Z pewnością nie jest to szczególnie świeże lub oryginalne podejście - zwykły facet zyskuje niesamowite moce, musi uciec ze szponów złego doktora i nauczyć się wykorzystywać te moce dla dobra, bla bla bla. Najważniejszą rzeczą, jaką należy przyznać, jest różnica tonu w stosunku do poprzednich wpisów w uniwersum kinowym DC! Ten film jest zabawny i beztroski. Nie pozostawia poczucia przygnębienia, jak próby Zacka Snydera. To zabawne i przyjemne, właśnie takie jak powinny być filmy superbohaterów. Mocny, wyraźny obraz i prosta fabuła sprawiają, że film jest miłym, łatwym w odbiorze i obfitym kawałkiem “ucieczki” od codziennego życia.

Nie jest to arcydzieło. Nie jest to Infinity War. Nie jest to film, który przetrwa próbę czasu i z pewnością nadal udowadnia, że DC nie dorównuje gigantowi jakim jest Marvel. DC naprawdę musi poprawić swoje zagrywki, jeśli chcą kiedykolwiek mieć szansę konkurować. Shazam jest dobry, beztroski, zdrowo zabawny.


★★★☆☆
Sam Love



Get your daily CeX at

Google+ Instagram Twitter YouTube Facebook
And now Snapchat!

Digg Technorati Delicious StumbleUpon Reddit BlinkList Furl Mixx Facebook Google Bookmark Yahoo
ma.gnolia squidoo newsvine live netscape tailrank mister-wong blogmarks slashdot spurl

Saturday, 8 June 2019

RAGE 2 ★★☆☆☆


„Rage 2”, kontynuacja „Rage”, to najnowsza gra, wydana przez Bethesdę i opracowana wspólnie przez Id (twórców „Doom”) oraz Avalanche Games, którzy stworzyli chociażby „Mad Maxa”. To kolejna strzelanka z perspektywy pierwszej osoby, tym razem osadzona na postapokaliptycznym pustkowiu. Wcielamy się w postać Walkera, ostatniego ocalałego strażnika, który musi pozostać przy życiu wśród mutantów.


Po rozgrywce od razu widać, że zaczerpnięto wielu inspiracji z „Doom’a”. Zdolności od podwójnego skoku do stąpnięć można rozwijać zgodnie z własnymi upodobaniami. Bronie mają drzewka ulepszeń, ale są dość małe i liniowe.

Avalanche zafundowało nam otwarty świat gry i niestety jest to miejsce, w którym gra szybko się wykłada, zwłaszcza w rywalizacji z innymi otwartymi światami, takimi jak w „Red Dead Redemption 2” czy „Assassin's Creed: Odyssey”. Problem z tworzeniem postapokaliptycznego pustkowia polega na tym, że zawsze będzie raczej pustawe i martwe (i brązowe, z różnymi odcieniami brązu, czasami trochę bardziej brązowe) do tego mam wrażenie, że Avalanche po prostu wystrzelało się z pomysłów na to czym zapełnić świat.

Oczywiście, na całej mapie można znaleźć wiele zadań, ale te działania są dość ograniczone, ponieważ są to głównie obszary eksploracji lub walka z jedną z frakcji w grze. Dochodzę do wniosku, że gra staje się dość powtarzalna, a ponieważ główna fabuła jest dość krótka jak na grę tego gatunku, to dużo czasu powinniśmy poświęcić na wykonywanie tych właśnie działań pobocznych. Jestem pewna, że znajdą się osoby, które przyznają, że nie można w kółko strzelać w głowę tym samym 2 - 3 bandyckim modelom postaci, zanim stanie się to trochę nudne.

Podczas podróży przez świat z pewnością zauważycie kilka zapierających dech w piersiach scen. Gra jest graficznie jest bardzo zaawansowana, jak można by oczekiwać po silniku Id. Twórcy starają się dodać trochę koloru w mieście, ale wydaje mi się, że trochę to nie pasuje, świat jest inny i nie tak powinno wyglądać Rage.

Wszystko to może nie mieć znaczenia, jeśli Id i Avalanche przedstawią historię z doskonałą narracja i historią, ale tu znowu się potykają. Główny bohater gry jest niepodobny do siebie i nie można się nie niego przywiązać przez te okropne żarty podczas mordowania setek bandytów i mutantów. Uważam Walkera za zbyt aroganckiego i całkowicie zniechęciło mnie  to do jego sprawy. Historia jest podobna do poczynań złoczyńcy z filmu science-fiction z lat 90., a puenta na koniec gry naprawdę nie była warta wszystkich nudnych starań. Jeśli mam być szczera, czułam, że mógłabym poświęcić swój czas na wiele ciekawszych rzeczy.


Uwielbiałam „Rage”, które ukazało się w 2011 roku. Mimo paru problemów można było poczuć że to ambitny tytuł, gra miała serce i była pełna pasji. „Rage 2” wydaje się puste, więc jeśli kupować to na przecenie (lub z drugiej ręki). Rozgrywka od czasu do czasu jest zabawna, ale zawodzi prawie wszystko inne.

★★☆☆☆
Hannah Read


Get your daily CeX at

Google+ Instagram Twitter YouTube Facebook
And now Snapchat!

Digg Technorati Delicious StumbleUpon Reddit BlinkList Furl Mixx Facebook Google Bookmark Yahoo
ma.gnolia squidoo newsvine live netscape tailrank mister-wong blogmarks slashdot spurl

Thursday, 6 June 2019

Mortal Kombat 11 ★★★★★


Dwadzieścia siedem lat, brutalna i piękna to określenia akurat do opisania mojej ex, która cały czas mnie zdradzała, ale równie dobrze opisują też Mortal Kombat. Jako młodzieniec pamiętam, jak siedziałem w szkole z kopią GamesMaster, patrząc na artykuł Ice and Lemon o nadchodzącym Mortal Kombat 2 i byłem pochłonięty we wpisie o Scorpionie i Sub-Zero. Jako dziewięcioletni chłopiec przyjaźniłem się z bogatymi psychopatami, dzieciakiem który zjadał gile z nosa i dziwną dziewczyną, która zbierała Magiczne Trolle. Kłóciliśmy się o to, czy Knuckles był mężczyzną czy kobietą, czy lepsze było Nintendo, czy Sega, albo Mortal Kombat czy Street Fighter. Ujęcia Scorpiona i Sub-zero rozdzierających ludzkie wnętrzności były najbardziej ekscytującą rzeczą jaką wtedy znałem.


Mortal Kombat 11 to trzecia gra w nowej trylogii gier Mortal Kombat. Wprowadzili do niej odwracający wszystko do góry nogami element podróży w czasie, całkowicie zabijając napięcie w historii. I dobrze się stało. Jest to dobry sposób na umieszczenie w grze wszystkich martwych fabularnie postaci, które przecież kochamy. Tak czy inaczej ludzie, którzy grają w Mortal Kombat dla fabuły, prawdopodobnie kupują płatki dla kartoników.

Mortal Kombat 11 został nieco spowolniony w porównaniu do Mortal Kombat X, ale spokojnie, w życiu tak się zdarza, że czasami lepiej być wolnym niż szybkim. Gra ma też najbardziej imponujące samouczki jakie widziałem. Zazwyczaj te sekcje wydają się takie, jakby producent chciał kolejny dodatkowy tryb, a nie było już lepszych pomysłów. Jednak ten tutaj jest tak szczegółowy, że naprawdę przekazuje wiedzę ekspertów Mortal Kombat, to też świetny motywator, gdy zdecydujemy się na granie online. Nadal tylko przegrywamy, ale przynajmniej wiemy dlaczego.


Krypta to mini-gra do odblokowywania rzeczy za pomocą pieniędzy zarobionych w innych trybach. W MK11 stała się niewiarygodnie skomplikowana i daje nieprzyzwoite ilości nieciekawych i bezużytecznych badziewi. Opowieść jest zaś zbitką problemów z podróżami w czasie. Dodanie Shivy i kilku innych postaci w grze, ale za to ich brak w wyborze postaci, wygląda jak Netherrealm przypominające bym oszczędzał hajs na dodatki.

Prawdopodobnie najlepszy Mortal Kombat. Fajnie się gra, czułem progres idący za czasem poświęconym na grę. Fatality i Brutality są jak zwykle głupie i krwawe, ale i tak fajne.



★★★★★
David Roberts



Get your daily CeX at

Google+ Instagram Twitter YouTube Facebook
And now Snapchat!

Digg Technorati Delicious StumbleUpon Reddit BlinkList Furl Mixx Facebook Google Bookmark Yahoo
ma.gnolia squidoo newsvine live netscape tailrank mister-wong blogmarks slashdot spurl

Tuesday, 4 June 2019

Titans ★★☆☆☆


Czy naprawdę potrzebujemy kolejnego serialu o superbohaterach? Odpowiedź brzmi: Nie, a co roku dostajemy ich coraz więcej - Flash, Arrow, Iron Fist, Daredevil, Luke Cage, Supergirl, Agents of SHIELD, Gotham, The Punisher, Black Lightning, Runaways, Inhumans… uh. Kto ma czas, żeby to wszystko oglądać? I kto rozsądny chciałby? Problem polega na tym, że na ten wysyp zbliżonych produkcji złożyło się kilka dużych czynników - w szczególności wyniki Netflixa - po czymś takim absolutnie każdy chce skubnąć coś dla siebie. A dalej wiemy jak to idzie, kiedy Marvelowi coś się udaje, DC próbuje to powtórzyć…


Oglądamy zmagania Tytanów z DC, serial podąża za zespołem młodych superbohaterów, na czele z Nightwingiem (dawniej pierwszym Robinem Batmana), walczącym ze złem i innymi niebezpieczeństwami. Seria śledzi młodych bohaterów, którzy osiągają pełnoletniość i walczą w „twardszej” wersji klasycznej serii Teen Titans. Teen Titans Go to to nie jest, jesteśmy teraz w brutalnym i przerażającym świecie, jednak nie oznacza to, że to tylko ciemność i mrok - gdy seria znajdzie już dobry grunt, jest tu sporo humoru.

Show ma bardzo powolną i żmudną wspinaczkę do przyzwoitej jakości - ci którzy oczekują scen na poziomie współpracy Netflix / Marvel, będą musieli być bardzo cierpliwi, początek nie jest specjalnie dobry, słabe teksty, ciężki klimat i nieciekawe wprowadzenie postaci, niestety łączą się dość słabo. Gdy drużyna jest już w komplecie i zaczyna działać chemia, całość staje się zabawniejsza, pomimo nadal dość ciężkiego klimatu całego dzieła. Wyraźnie próbują odtworzyć ton Daredevila Netflixa z mocno mieszanymi rezultatami.

Pokaz nie wydaje się być szczególnie wysokiej jakości. CGI jest takie sobie, a gra aktorska nie jest szczególnie uderzająca. Wszyscy aktorzy cierpią jednak głównie z powodu dość przeciętnych skryptów i nie mogę ich za to winić. Nawet Robert De Niro nie mógł nic z tym zdziałać. Niestety, serial ma mocne oznaki bycia filmem klasy B z lat 90-tych i nierzadko można odczuć tam oznaki desperacji. Od czasu do czasu uderza widza w przeponę i pokazuje potencjał tego, czym mógłby być - szczególnie później, gdy show znajdzie wygodniejszy setting. Ale ogólnie rzecz biorąc, jest to trochę katastrofa.


Ale hej, drugi sezon na horyzoncie, więc być może program naprawdę zareaguje na krytykę pierwszego sezonu i znajdzie lepsze rozwiązania. Czas pokaże. Obecnie nie ma powodu by polecać Tytanów, a jeśli pozostaną na tym poziomie, zakończy się to rozczarowującym drugim sezonem (i podejrzewam że tak będzie). Czekajcie na recenzje sezonu 2.

★★☆☆☆
Sam Love



Get your daily CeX at

Google+ Instagram Twitter YouTube Facebook
And now Snapchat!

Digg Technorati Delicious StumbleUpon Reddit BlinkList Furl Mixx Facebook Google Bookmark Yahoo
ma.gnolia squidoo newsvine live netscape tailrank mister-wong blogmarks slashdot spurl

Saturday, 1 June 2019

The Grinch ★★★☆☆


Grinch to znana opowieść, ale jej najnowszy powrót nie jest kopią adaptacji opowiadania Dr Seussa autorstwa Jima Carreya. Charakterystyczny głos Benedicta Cumberbatcha nadaje ton, gdy skąpy Grinch postanawia toczyć wojnę z Bożym Narodzeniem, tym razem z subtelniejszym podejściem zielonego potwora, któremu brakuje prawdziwego serca. Pharrell Williams pełni rolę narratora, podążając za Cumberbatchiem i jego lojalnym psem Maxem, gdy postanawiają zniszczyć Boże Narodzenie wszystkim w Ktosiowie.


Film nastawiony na młodszą publiczność i animowany w CG, był pewną inwestycją w sezonie świątecznym. Odzwierciedla to nawet wizualnie, ponieważ Grinch jest miękki i czyściutki, co pasuje do nieszkodliwego charakteru projektu jako całości. Jeśli już, to jest nawet trochę zbyt przytulny, ale to też przekłada się na bardziej atrakcyjne zabawki, które nie przestraszą maluchów. Ma to również sens komercyjny, ponieważ produkcja stała się najbardziej dochodowym filmem wakacyjnym wszechczasów, z zyskiem w wysokości 508,6 mln USD, a wydatkami w wysokości 75 mln USD.

Oczywiście wyciągnięto też odpowiednie wnioski i serce Grincha w końcu ożywa, by znaleźć lepsze spojrzenie na życie dzięki pomocy nowych przyjaciół. Tym razem łatwiej jest wczuć się w Grincha, ponieważ ma on lepszą motywację i historię, wyjaśniającą dlaczego nienawidzi świąt. Mimo to nie ma tu nic nowego dla osób, które już tę historię znają, ale warto też pamiętać, że dorośli nie są docelową grupą odbiorców.

Grinch to dopracowany produkt, który zostanie z ochotą przyjęty przez większość dzieci bez żadnych skarg w trakcie. Jeśli chodzi o innych widzów, to możliwe że w najlepszym razie będzie troszkę zabawnie, a w najgorszym to nudna tortura. Nie ma wielu warstwowych żartów (a la Toy Story) dla ludzi w różnym wieku, ale aktorzy głosowi robią robotę, która na pewno zadowoli małych odbiorów. Inne zalety to animacja z żywymi kolorami i dbałością o szczegóły, która pomaga budować bogatszy świat. Partytura została skomponowana przez legendarnego Danny'ego Elfmana, więc podczas napiętych chwil można się spodziewać zagrań na naszych sercach.


Prawie 18 lat po wersji live-action powtórzenie opowieści jest nieszkodliwym doświadczeniem i trafia ono w odpowiednie nuty. Jeśli szukacie nowego filmu do obejrzenia 100 razy z dziećmi, prawdopodobnie znienawidzicie go, ale młodsza wersja mnie z pewnością by się na to pisała. Dziś seans upłynął mi jednak na 105 minutach zerkania na zegarek.

★★★☆☆
James Millin-Ashmore



Get your daily CeX at

Google+ Instagram Twitter YouTube Facebook
And now Snapchat!
Digg Technorati Delicious StumbleUpon Reddit BlinkList Furl Mixx Facebook Google Bookmark Yahoo
ma.gnolia squidoo newsvine live netscape tailrank mister-wong blogmarks slashdot spurl