Mary Poppins to chyba jeden z najbardziej znanych i kochanych filmów w całym katalogu Disneya. Zakorzenił się w świadomości społeczeństwa tak głęboko, że trudno byłoby znaleźć kogoś, kto nie zna słowa „supercalifragilisticexpialidocious”, okropnego akcentu Dicka Van Dyke'a lub znaczenia karmienia gołębi na schodach katedry św. Pawła.
Odważne posunięcie Disneya polega na tym, że pięćdziesiąt cztery lata później wydają sequel swojego klasyka (Odważne albo i chciwe. Raczej to drugie... ale nie mi to oceniać). Ale w sumie, zrobili - co zaskakujące - fantastyczny film.
Odważne posunięcie Disneya polega na tym, że pięćdziesiąt cztery lata później wydają sequel swojego klasyka (Odważne albo i chciwe. Raczej to drugie... ale nie mi to oceniać). Ale w sumie, zrobili - co zaskakujące - fantastyczny film.
David Magee wraz z Johnem DeLucą i reżyserem Robem Marshallem podejmują kroki, aby zdystansować się narracyjnie od oryginalnej historii, ustawiając swój sequel dwadzieścia cztery lata po tym, jak Mary Poppins po raz pierwszy odwiedziła rodzinę Banków, aby przypomnieć im o radościach dzieciństwa. Michael Banks (Ben Wishaw), obecnie borykający się z problemami artysta z trojgiem dzieci, po śmierci swojej żony rozpaczliwie próbuje brnąć przez życie ze swoją siostrą (Emily Mortimer) w domu, w którym dorastali. Po zaciągnięciu pożyczki od Fidelity Fiduciary Bank, i przy niezdolności do jej spłaty, rodzina Banków gości dwóch współpracowników banku, którzy powiadamiają Michaela, że jeśli nie spłacą pełnej kwoty, to ich dom zostanie przejęty. Mając tylko dwa tygodnie na znalezienie pieniędzy, zanim stracą swój dom, rodzeństwo przypomina sobie, że ich ojciec pozostawił im udziały w banku, które pokryłyby należną kwotę... jednak najpierw muszą to udowodnić. Z rodziną w dołku, kto miałby przybyć na pomoc jeśli nie nasza ulubiona niania, Mary Poppins.
Jak w przypadku każdej kultowej postaci, często trudno jest oddzielić rolę od aktora i bądźmy szczerzy; Julie Andrews odbiła swoje piętno nader znacząco. Więc w sumie dobrze, że Emily Blunt nie pozostaje dłużna. Wybór Emily Blunt jest praktycznie doskonały pod każdym względem; prawda, jej Mary Poppins jest nieco inną bestią niż ta, którą znamy i kochamy, ale film jest lepszy. W jakiś sposób udało jej się być jednocześnie bardziej surową i radosną na raz niż poprzedniczce, i miło się to ogląda.
Już słyszę powielające się pytania „Ale co z tą muzyką?”, „Przy oryginalnym filmie mającym tak wiele klasycznych i kultowych piosenek, w jak niby wypadają ścieżki dźwiękowe z Mary Poppins Powraca?” Cóż… nie jest aż tak dobrze, niestety. Nie zrozumcie mnie źle; piosenki są doskonałe - niektóre z nich sięgają nawet grona takich wykonawców jak Chim-Chim-Cheree i A Spoonful of Sugar - ale w większości nie grają tak dobrze jak te, które pojawiły się w filmie z 1964 r., niestety oglądając nową odsłonę aż trudno nie przypominać sobie piosenek z oryginału. Pozwólcie, że powiem to w ten sposób; wyobraźcie sobie scenę, w której Poppins i rodzina przeciwstawiają się grawitacji. ‘I Love to Laugh’, czy ‘Turning Turtle’? A co z pół-nonsensowną piosenką, w której nasi bohaterowie spotykają postacie z kreskówek? ‘A Cover is Not the Book’, czy ‘Supercalifragilisticexpialidocious’? Słodko-gorzka piosenka, która pomaga dzieciom zasnąć… ’ Stay Awake’, czy ‘Where the Lost Things Go’? Wiecie o co chodzi. Nie chodzi o umniejszanie wartości piosenek w Mary Poppins Powraca; wszystkie są doskonałe. Ale poprzeczka została ustawiona bardzo wysoko przez Braci Sherman w 1964 roku, a Marc Shaiman, wykonując niesamowicie godną podziwu robotę, nie sięga jednak tak wysoko.
Jak w przypadku każdej kultowej postaci, często trudno jest oddzielić rolę od aktora i bądźmy szczerzy; Julie Andrews odbiła swoje piętno nader znacząco. Więc w sumie dobrze, że Emily Blunt nie pozostaje dłużna. Wybór Emily Blunt jest praktycznie doskonały pod każdym względem; prawda, jej Mary Poppins jest nieco inną bestią niż ta, którą znamy i kochamy, ale film jest lepszy. W jakiś sposób udało jej się być jednocześnie bardziej surową i radosną na raz niż poprzedniczce, i miło się to ogląda.
Już słyszę powielające się pytania „Ale co z tą muzyką?”, „Przy oryginalnym filmie mającym tak wiele klasycznych i kultowych piosenek, w jak niby wypadają ścieżki dźwiękowe z Mary Poppins Powraca?” Cóż… nie jest aż tak dobrze, niestety. Nie zrozumcie mnie źle; piosenki są doskonałe - niektóre z nich sięgają nawet grona takich wykonawców jak Chim-Chim-Cheree i A Spoonful of Sugar - ale w większości nie grają tak dobrze jak te, które pojawiły się w filmie z 1964 r., niestety oglądając nową odsłonę aż trudno nie przypominać sobie piosenek z oryginału. Pozwólcie, że powiem to w ten sposób; wyobraźcie sobie scenę, w której Poppins i rodzina przeciwstawiają się grawitacji. ‘I Love to Laugh’, czy ‘Turning Turtle’? A co z pół-nonsensowną piosenką, w której nasi bohaterowie spotykają postacie z kreskówek? ‘A Cover is Not the Book’, czy ‘Supercalifragilisticexpialidocious’? Słodko-gorzka piosenka, która pomaga dzieciom zasnąć… ’ Stay Awake’, czy ‘Where the Lost Things Go’? Wiecie o co chodzi. Nie chodzi o umniejszanie wartości piosenek w Mary Poppins Powraca; wszystkie są doskonałe. Ale poprzeczka została ustawiona bardzo wysoko przez Braci Sherman w 1964 roku, a Marc Shaiman, wykonując niesamowicie godną podziwu robotę, nie sięga jednak tak wysoko.
Mimo to Mary Poppins Powraca jest cudownie uroczym filmem i godnym następcą swojego poprzednika. Marshall wyraźnie podjął świadomy wysiłek, by stworzyć film - w rzeczywistości przeciwstawiający się życzeniom Disneya - czerpiący z magii i cudów oryginału. Niesamowicie dobrze obsadzony (szczególny ukłon w stronę Bena Wishawa, a także muzycznego maestro, dobrze znanej Bardzo Miłej Osoby Lin-Manuela Miranda, pełnomocnika Berta), muzyka jest chwytliwa i działa na wyobraźnię. Film wart obejrzenia zarówno dla dzieci, jak i dorosłych.
★★★★☆
Phil Taberner
No comments:
Post a Comment