Sunday, 29 March 2020

Wyspa fantazji ★★★☆☆


Blumhouse odniósł sukces, jeżeli chodzi ich plan dominacji w obrazach grozy. Większość ich filmów powstaje przy napiętym budżecie, hity płacą za inne gnioty i wszystkie razem tworzą kuszący pakiet filmów, który można sprzedać międzynarodowym nadawcom. Z drugiej strony oznacza to, że na każdego Creepa przypada też jakaś Ouija (6% na Rotten Tomatoes), więc pierwsze pierwsze pół godziny u nich zawsze jest zagadkowe.


Przerażająca scena otwierająca Wyspę Fantazji jest tak ogólna, że ​​szczerze przypominała mi Straszny Film, a podobieństwa pojawiają się, aż w końcu nie zostają wprowadzeni wyspiarze. Wszyscy są dość stereotypowi, chociaż główna bohaterka (nazwijmy ją Generica Genericson) jest jedną z wybranych osób zaproszonych do tajemniczego hotelu. Oczywiście wszystko zaczyna schodzić na złe tory zaraz po pojawieniu się enigmatycznego pana Roarke'a (Michael Pena), który każe im przygotować się na spełnienie swoich życzeń, niezależnie od tego, jakie mogą być.

Historia przebiega między fantazjami gości, gdy zaczynają zdawać sobie sprawę, że tak naprawdę nie wzięli pod uwagę surowej rzeczywistości tego, czego pragnęli. Sława, zemsta, druga szansa - nie ma sensu żałować przeszłości i są to zazwyczaj egoistyczne myśli, na które nie należy reagować w prawdziwym życiu. Wkrótce marzenia stają się walką o przetrwanie, a wrogowie próbują dopilnować, aby fantazje doprowadziły do ​​logicznego zakończenia. (Innymi słowy, śmierć gości.)

Istnieje wyraźny element nadprzyrodzony, a sama wyspa wydaje się polować na nich wręcz bezlitośnie, z komicznym duetem przyrodnich braci, którzy żartują przy każdej okazji, czy to śpiąc z modelkami, czy podczas desperackich prób Maggie Q, aby uratować sąsiada przed pożarem. Wątki są intensywne i szybkie, ale istnieje kilka zwrotów akcji i zmian gatunku, aby utrzymać naszą ciekawość.

Horrory tradycyjnie mają słabe wyniki w porównaniu do reszty i  albo walczą o odrzucenie stereotypów albo przyjmują je w całej okazałości. Wyspa fantazji jest po drugiej stronie skali, ale wciąż jest to zabawny film, przemykający między różnymi postaciami, nie spędzając zbyt dużo czasu z jedną konkretną historią. Przez większość czasu to bardziej komedia akcji niż cokolwiek innego. Uważanie na to, czego sobie życzymy, to prosta, ale skuteczna koncepcja, na której można oprzeć film.


W rzeczywistości nie jest to przerażający film, ale reżyser Jeff Wadlow najwyraźniej poświęcił czas, aby skupić się na ludzkim aspekcie spełnienia życzeń, zamiast dostarczania stale rosnącej liczby ciał dla fanów wnętrzności. Przy zgłoszonym zwrocie inwestycji w wysokości ponad 30 mln USD z budżetu wynoszącego zaledwie 7,2 mln USD wygląda na to, że Blumhouse’owi znowu się udało, chociaż jest mało prawdopodobne, aby film wygrał jakiekolwiek nagrody, czy zaskarbił sobie uznanie krytyków.


★★★☆☆
James Millin-Ashmore



Get your daily CeX at


Digg Technorati Delicious StumbleUpon Reddit BlinkList Furl Mixx Facebook Google Bookmark Yahoo
ma.gnolia squidoo newsvine live netscape tailrank mister-wong blogmarks slashdot spurl

Saturday, 28 March 2020

One-Punch Man: A Hero Nobody Knows ★★☆☆☆


Bijatyka z One-Punch Manem nie brzmi sensownie na papierze. W końcu Saitama powinien być w stanie pokonać każdego przeciwnika jednym ciosem, więc jak poradzić sobie z taką przeszkodą? Bohater jest tutaj sprytnie używany jako limit czasowy! Wpada do walki po około minucie i zadaje swój najzwyklejszy, powalający każdego, cios.


Czerpiąc z popularnej serii anime i mangi, tworzymy własnego bohatera, próbując awansować w górę do klasy S. Historia opowiada o dołączeniu do Stowarzyszenia Bohaterów po tym jak zostajemy uratowani przez Saitamę w prologu. Zabieramy się więc za wykonywanie zadań i głównych misji, aby zdobywać doświadczenie, monety i dodatkowych członków drużyny do wspólnej podróży przez miasto. Walka pozwala graczom wybierać skład, złożony z maksymalnie trzech bohaterów, z wielu popularnych postaci, takich jak Garou, czy Mumen Rider. Postacie odzyskują HP, gdy są poza walką i mogą wykonywać potężne ataki grupowe, kiedy wchodzą do gry. Zasadniczo brzmi to całkiem nieźle.

W praktyce gra One-Punch Man: A Hero Nobody Knows, jest podobna do każdego innego tytułu z tego gatunku, szczególnie tych, które zawierały elementy zespołowe, takie jak Tekken Tag, czy Dead or Alive. Jednak tutaj sama walka nie jest zbyt płynna, a bardziej przypomina najgorsze części serii Yakuzy niż tradycyjne podejście do tematu, więc nie jest za ciekawie. Gra jest prosta, radzimy sobie kilkoma podstawowymi ciosami i kopnięciami oraz specjalnym atakiem, a powolna akcja sprawia, że w międzyczasie można śmiało rozmyślać nad tym, o której najlepiej atakować biedronkę w czasach kwarantanny.

To barwna gra, która w żaden sposób nie wysila PSCzwórki i choć trudno jest stwierdzić, czy to nie czasem twór z poprzedniej generacji konsol, to nie jest to też gra na przeglądarki. Ku jej obronie trzeba zaznaczyć, że główni bohaterowie zostali odtworzeni dość wiernie, jednak poruszanie się między obszarami jest bolesne, a wielu NPC jest słabo animowanych. Aktorstwo głosowe jest również słabsze, przynajmniej jeśli chodzi o angielski dubbing. Połowę czasu spędzimy czytając napisy, a nasz bohater nie mówi nawet podczas przerywników filmowych, pomimo możliwości przypisania głosu w kreatorze postaci.


Jak zauważa Saitama, „posiadanie przytłaczającej siły jest dość nudne”. Dla fanów serii i bohaterów jest to szansa, aby zagłębić się w to uniwersum w najlepszy możliwy sposób(no może poza RPG z otwartym światem, ale to wiązałoby się z kolejnymi problemami dotyczącymi głównego bohatera). W najlepszym przypadku jest to gra RPG, oferująca graczowi możliwość biegania po prawie pustym mieście i walki z niektórymi bardziej znanymi bohaterami. W najgorszym przypadku jest to nudny skok na kasę, który nie daje rady odtworzyć zalet anime i szybko okazuje się stratą czasu. Tytuł daleki od doskonałego i mało przystępny, zwłaszcza biorąc pod uwagę pełną cenę.


★★☆☆☆
James Millin-Ashmore



Get your daily CeX at

Digg Technorati Delicious StumbleUpon Reddit BlinkList Furl Mixx Facebook Google Bookmark Yahoo
ma.gnolia squidoo newsvine live netscape tailrank mister-wong blogmarks slashdot spurl

Sunday, 15 March 2020

Zombie Army 4 ★★★☆☆


W najnowszej generacji konsol brakowało pewnego rodzaju gier - nie indyków i nie Triple-A, bo tych było wiele, ten typ znany jest jako gry Double-A. Zwykle te tytuły starają się być jednymi z większych graczy, jednak nigdy nie mają dość budżetu i szybko zostają zapomniane. Mimo to nadal często są fajną rozrywką, przy której można spędzić wolny weekend, a „Zombie Army 4” jest tego doskonałym przykładem.


Czwórka, czyli kontynuacja trylogii „Armia Zombie”, która ukazała się kilka lat temu, zmusza nas do walki z legionem zombie, który pochłonął Europę po tym, jak Hitler przygotował go do walki w swojej wojnie (tak, to jest prawdziwa fabuła). Hitler został pokonany i wtrącony do piekła, ale zombie nadal sieją spustoszenie, więc mamy jeszcze sporo sprzątania.

W grze można grać solo lub w trybie kooperacji (do 4 osób) i polega ona na podejmowaniu różnych misji w całej Europie, aby walczyć z hordami zombie, a także z innymi potworami, takimi jak rekiny zombie, czy dla przykładu zombie nazi czołgami. Gra pochodzi od twórców „Sniper Elite”, więc prawdopodobnie zauważycie pewne podobieństwa - które szybko wychodzą grze na dobre, bo strzela się naprawdę dobrze. Strzelanie w trzeciej osobie wydaje się solidne, a wrogowie naprawdę mogą nas zalać, jeśli nie myślimy wystarczająco do przodu (nie jest to gra, w której możemy przystanąć na szybki łyk kawy). I oczywiście, pociski snajperskie w zwolnionym tempie, również pożyczone ze „Sniper Elite”, tak samo satysfakcjonujące, jak groteskowe - osobiście zawsze lubiłam tę funkcję, jakkolwiek ponurą, to z miło widzieć ją również w tej grze.

Główna kampania to w sumie około ośmiu misji, a przejście całości powinno zająć około dziesięciu godzin. Istnieje również osobny Tryb Hordy, gdzie możemy zobaczyć, jak długo przetrwamy przeciwko coraz trudniejszym falom zombie. To zabawne, ale zdecydowanie uważam, że głównym atutem jest absurdalna kampania główna. Istnieje wiele możliwych podejść do każdego zadania, a jeśli mamy do tego grupę 3 przyjaciół, to gwarantuję dobry weekend zabawy z grą. Na tym niestety wartość gry się kończy. Prawdopodobnie istnieje powód, dla którego gry AA przerzedziły się w tej generacji i chociaż „Zombie Army 4” to fajny tytuł, nie sądzę, aby był całkowicie warty wyjściowej ceny.


Jeśli brakuje Wam takich gier, jak Left 4 Dead lub trochę nudzicie się trybem zombie w Call of Duty, to jest tu wiele do polubienia. Akcja jest zabawna i szybka, a gra czerpie inspirację z innych elementów gier akcji, takich jak chociażby glory kill z DOOMa. Nie spodziewajcie się jednak, że gra będzie miała długi termin przydatności do spożycia. Może to być jedna z tych gier, które skończą na półce, szybciej niż można by się spodziewać.


★★★☆☆

Hannah Read



Get your daily CeX at

Digg Technorati Delicious StumbleUpon Reddit BlinkList Furl Mixx Facebook Google Bookmark Yahoo
ma.gnolia squidoo newsvine live netscape tailrank mister-wong blogmarks slashdot spurl

Saturday, 14 March 2020

Bayonetta & Vanquish 10th Anniversary ★★★★☆


Platinum Games, twórcy „Bayonetta & Vanquish”, stali się jednym z moich ulubionych twórców gier akcji ostatniej dekady. Osiągnęli kilka sukcesów dzięki „Astral Chain” i „Nier: Automata”, dwóm grom, które są chwalone przez wielu i mają jedne z najlepszych i najbardziej unikalnych systemów walki w gatunku. Jednak jeśli mamy mówić o Platinum Games, to trudno zapomnieć o tytułach takich jak „Bayonetta” i „Vanquish”.


„Bayonetta” i „Vanquish” to dwie odrębne gry tych twórców, które różnią się pod względem treści, ale są podobne w sposobie łączenia walki z szybką rozgrywką. „Bayonetta” oczywiście miała kontynuację, a do tego trzecią część zapowiedzianą na przyszły rok na konsolę Nintendo Switch, choć tak naprawdę moja ulubiona gra z tej serii to jedynka, w której poznaliśmy najsławniejszą gamingową czarownicę i mogliśmy zapoznać się z jej historią i stylem walki z pierwszej ręki. Z drugiej strony „Vanquish” to strzelanka akcji science fiction, wypełniona tyloma akrobacjami, ile tylko weszło, i szczerze mówiąc, to jest szalone. Zmienia ona sposób patrzenia na gry FPS, bo gracze w tej strzelance, podobno opartej na ukrywaniu się za przeszkodami, są dosłownie wszędzie.

Prawdę mówiąc, ciężko jest mi omówić „Bayonetta & Vanquish 20th Anniversary Bundle’”, ponieważ chociaż oba remastery pochodzą od tego samego dewelopera i są zorientowane na akcję, to bardzo różnią się w zależności od stylu gry. Oba są trochę szalone na swój sposób (zwłaszcza „Bayonetta”, kiedy zaczynamy kombinować z kombosami). Obie gry działają bardzo dobrze na sprzęcie obecnej generacji, oferując grafikę 4K przy 60 klatkach na sekundę i, podobnie jak w oryginalnych wersjach, jest w nich tylko kilka małych błędów - czego oczekujemy od Platinum Games, biorąc pod uwagę, że zawsze produkują gry na wysokim poziomie jakości.

Ponieważ obie gry są zawarte w pakiecie, to za tę kwotę dostaje się dość dużo grania (coś, co doceniam, biorąc pod uwagę ceny gier w obecnych czasach). Być może, tak jak ja, nie graliście w te dwie gry, kiedy zostały wydane, a może graliście już niezliczoną ilość razy, ale nie ma powodów, żeby nie zagrać jeszcze raz. Bez względu na powód zdecydowanie polecam wybranie tego pakietu.


Jeśli lubicie gry akcji, takie jak „Devil May Cry”, lub strzelanki typu cover, takie jak „Gears Of War”, ale chcecie czegoś, co podniesie poziom adrenaliny, prawie na pewno znajdziecie coś, co zaspokoi Wasze potrzeby. Jedynym minusem, jaki mogę sobie wyobrazić, jest to, że niewiele elementów zostało do tych gier dodanych, co oznacza, że są to tylko ulepszone wersje oryginałów. Oczywiście nie stanowi to problemu dla nowych graczy, ale jeśli jesteście tu z powodu nostalgii, pamiętajcie, że nie ma tu żadnych nowości.

★★★★☆
Hannah Read



Get your daily CeX at

Digg Technorati Delicious StumbleUpon Reddit BlinkList Furl Mixx Facebook Google Bookmark Yahoo
ma.gnolia squidoo newsvine live netscape tailrank mister-wong blogmarks slashdot spurl

Thursday, 12 March 2020

47 Metres Down: Uncaged ★☆☆☆☆


Biedne wiecznie pomawiane w Hollywood rekiny. Od filmu “Szczęki” z 1975 roku zawsze były uznawane za “tych złych od jedzenia ludzi, którzy pływają w ich wodach”. To niesprawiedliwe. 47 Metres Down: Uncaged, najnowszy tytuł w długiej linii propagandy przeciwko rekinom, śledzi losy grupy dziewcząt, które nurkują w zatopionym mieście Majów, ale zostają uwięzione przez pływającą w nim grupę rekinów. Rekiny prawdopodobnie po prostu z radością zajmowały się własnymi sprawami, również chcąc rzucić okiem na miasto Majów - a potem wyszło jak zwykle. #teamshark

W każdym razie kontynuacja 47 Meters Down z 2017 roku nie ma absolutnie żadnego narracyjnego związku z niespodzianką pierwszego filmu, a zamiast tego wydaje się desperackim skokiem na kasę. W filmie występuje Sophie Nelisse w roli Mii, amerykanki, która przeprowadziła się do Meksyku ze swoim ojcem, podwodnym odkrywcą, i jego nową żoną. Jedna rzecz prowadzi do drugiej - nie będę przechodził przez nonsensowne punkty fabuły, ponieważ wszyscy mamy lepsze rzeczy do roboty niż marnowanie czasu na 47 Meters Down: Uncaged - Mia i jej ekipa wyruszają w drogę do zatopionego miasta Majów. Oczywiście wpadają w pułapkę na wejściu do miasta, która uwięzi ich ze ślepym rekinem (spędził zbyt dużo czasu bez światła słonecznego), którego inne zmysły zostały w rezultacie wyostrzone.


I tak zaczyna się kolejny film człowiek kontra rekin, mój Boże, jestem tym absolutnie znudzony. Jak zwykle, bohaterowi są pozbawieni jakiejkolwiek głębi, czy osobowości, więc gdy są pod wodą w swoich sprzętach do nurkowania, prawie niemożliwe jest ich rozróżnienie. Nie żeby to miało tu większe znaczenie. Nie jesteśmy tutaj, by dowiadywać się czegokolwiek o bohaterach, jesteśmy tutaj, aby zobaczyć rekiny.

Jest to całkowicie denny film z bezsensownymi motywami postaci i fabułą oraz najbardziej rozczarowującymi momentami, które miały przerazić widza, jakie pamiętam. Co więcej, wygląd scen w filmie - kręconych niemal w całości pod wodą - jest mroczny, ale i ciemny. Po prostu za ciemny, przez co ciężko się go ogląda. Nie znalazłem w 47 Meters Down: Uncaged nic wartościowego. Nie mam tutaj błyskotliwych obserwacji, żadnej ciekawej analizy. Po obejrzeniu nie mam absolutnie żadnego tematu do przemyślenia. Chociaż szkoda mi tutaj rekinów. Jak wspomniałem już na wstępie, nagonka na rekiny w Hollywood staje się teraz naprawdę nudna, a biedne zębate stworzenia też przecież muszą jeść.

Tak czy inaczej, 47 Metres Down: Uncaged wydaje się badziewiem, które zaraz wyląduje na DVD i nie mam zielonego pojęcia, dlaczego ten właśnie film dostał kinową premierę, nie mówiąc już o tym, dlaczego w ogóle powstał. Jest tak nudny, przewidywalny i pozbawiony rozwoju postaci, jak tylko można sobie wyobrazić w filmie tego gatunku. Jeśli chcecie mieć słaby wieczór z jednym z najgorszych tytułów 2019 roku, to droga do 47 Meters Down: Uncaged czeka.

★☆☆☆☆
Sam Love

47 Metres Down w CeX


Get your daily CeX at


Digg Technorati Delicious StumbleUpon Reddit BlinkList Furl Mixx Facebook Google Bookmark Yahoo
ma.gnolia squidoo newsvine live netscape tailrank mister-wong blogmarks slashdot spurl

Sunday, 8 March 2020

Rugby 20 ★★☆☆☆


Jak na grę sportową naszych czasów, Rugby 2020 nie jest tak niedopracowane jak Handball 17, a nie zawiera mikrotransakcji, które ostatnio tak często widzimy w popularnych franczyzach, takich jak FIFA. Ma jednak wiele wad, które powstrzymują ją od osiągnięcia wyższego wyniku.

Świat jest pozbawiony dobrych, licencjonowanych gier rugby. Deweloperzy Eko Software pracowali już w przeszłości nad małymi projektami, takimi jak seria piłki ręcznej, więc pytanie, czy udało im się wyciągnąć wnioski z wcześniejszych błędów w nowym projekcie? Istnieje wielu kibiców, którzy chętnie spędzą czas oceniając ich próby z najlepszymi graczami na świecie lub największymi zespołami. (Nie w Anglii czy Nowej Zelandii z powodu problemów licencyjnych.)

Reklamy chwalą grę nowymi „animacjami uchwyconymi w ruchu i całkowicie przeprojektowanymi modelami graczy”, ale ciężko jest zrozumieć, o co tyle zamieszania, gdy  już uruchomimy grę. Przeciętny zespół wygląda jak grupa Uruk-hai, która zgubiła się w drodze do Isengardu i nie ma sposobu, aby słowami przekazać, jak brzydkie jest to wszystko. Po prostu chcecie się odwrócić i zapomnieć. Menu nie jest lepsze, wprowadzając wręcz chore kolory, podczas gdy komentarz jest absurdalnie suchy. Sprawia, że ​​PES brzmi się jak Szekspir, więc radzę jak najszybciej to wyciszyć, chyba że chcecie słyszeć imię tego samego gracza w kółko przez cały czas.


Byłoby lekką przesadą stwierdzenie, że w epoce PS3 widziałem więcej detali u postaci niezależnych, ale jednak powyższy fakt można wybaczyć, dopóki rozgrywka jest zadowalająca. W końcu nie jesteśmy rozpieszczani wachlarzem gier z tego gatunku. Rugby 18 zostało wyprodukowane przez ten sam zespół i jest po prostu słabe. Rozgrywka jest jaka jest. Nie jest to najbardziej płynna gra, ale tutaj się poprawiła. Niezależnie od tego, czy atakujemy, czy bronimy, zgadywanie jest główną taktyką stosowaną na początku, zwłaszcza, że silnik cierpiał z powodu wielu błędów. Tutaj poszli bardziej w taktyczną stronę, co czyni tytuł bardziej symulacyjnym, a to dodaje głębi w dłuższej perspektywie.

Pod tym wszystkim kryje się porządna gra rugby, która niestety zawodzi przez brak dopracowania. Brak budżetu AAA jest wyraźnie widoczny i ma wpływ na wszystko, od wątpliwej sztucznej inteligencji po modele niskiej jakości, a mało prawdopodobne jest, aby przekonać tym wielu nowych fanów. Niezależnie od tego, warto zainteresować się tym tytułem na wyprzedażach.

Kolosanie mniej popularne w porównaniu do FIFY, czy NBA lub niemal każdej innej dużej serii sportowej, Rugby 2020 pokazuje, że wciąż jest miejsce na gry sportowe klasy B+. Robi robotę wśród fanów, ale pozostali raczej powinni dać sobie na wstrzymanie.

★★☆☆☆
James Millin-Ashmore



Get your daily CeX at


Digg Technorati Delicious StumbleUpon Reddit BlinkList Furl Mixx Facebook Google Bookmark Yahoo
ma.gnolia squidoo newsvine live netscape tailrank mister-wong blogmarks slashdot spurl

Another Sight ★★★★☆


Alicja w krainie czarów zainspirowała przez lata wiele innych dzieł kultury. Gry wideo, filmy, książki o matematyce, książki o narkotykach, książki o filozofii, historii, psychologii i nauce. Nawet herbaciarnię, którą odwiedziłem w środkowych Chinach, gdzie podawali sernik z brie, który spowodował, że już nigdy stopa moja nie postanie.


Omawia dziś gra to głównie francuska historia w bardzo karolińskim stylu. Another Sight to gra o młodej dziewczynie o imieniu Kit, która została oślepiona przez pewne urządzenie i, jak można się spodziewać, uzyskała umiejętność telepatii z kotem. Kit przemierza piękny krajobraz, by dotrzeć do „Węzła” z kotem prowadzącym i czasami pomagającym, wykonując proste zadania, jak obracanie małego koła, jednak bez żadnych motywów, które ja mógłbym kojarzyć z kotami, jak zrzucanie popielniczek z półek nad moim łóżkiem.

Jest to bardzo prosta, ale nieustępliwie urocza platformówka-łamigłówka, w której na przemian występuje niewidoma dziewczyna Kit, która potrafi “widzieć” dźwięk i wspomniany Hodge, psotny kot, który ma wystarczająco dużo energii, aby wykonywać proste zadania. Gra toczy się w trzech aktach i od czasu do czasu powoli poznajemy sławną gwiazdę, Julesa Verne'a, Claude'a Debussy'ego, swego rodzaju bossa na końcu gry. Pierwszą rzeczą, która się tutaj uwidacznia, jest to, że styl gry zmienia się z prostej platformówki, w grę logiczną, a dalej nawet w Stealth Chronicles w stylu Assassin's Creed Chronicles, ale w sposób, który wydaje się być naprawdę dobrze zaprojektowany i nie przypomina wstrząsającej kolekcji minigier co mogło się wydarzyć, niwecząc całość produkcji. Ta gra jest niesamowicie piękna. Muzyka jest kapryśna i nawiedza nas w specyficzny sposób.

Gra aktorki głosowej, w momencie gdy postać przyjmuje akcent, który zdaniem Amerykanów mają Anglicy to żenada, ale ogólnie jest do przyjęcia. Mimo że niedawno dostałem kosza od kogoś z doskonałym angielskim akcentem, nic mnie w tym nie drażniło, szczególnie w porównaniu do gry aktorów głosowych w Layers of Fear 2.


Another sight bywa trudną grą, ale cierpi z powodu dziwnej mechaniki gry, w której jeśli Kit nie widzi, gdzie wyląduje, nie skacze, ale czasami po prostu spada z jakiejś krawędzi umierając. Niektóre obiekty, z którymi musimy wchodzić w interakcje, nie są tak wyraźne, jak moglibyśmy chcieć, a czasami frustrujący jest też brak celu do obrania. Ogólnie rzecz biorąc, gra jest czarująca, piękna i będziecie zadowoleni z niej jako łamigłówki jak i platformówki. Na pewno lepsza niż chiński sernik.

★★★★☆
David Roberts



Get your daily CeX at


Digg Technorati Delicious StumbleUpon Reddit BlinkList Furl Mixx Facebook Google Bookmark Yahoo
ma.gnolia squidoo newsvine live netscape tailrank mister-wong blogmarks slashdot spurl

Sunday, 1 March 2020

Death Stranding ★★★★★


Death Stranding to najnowsza gra legendarnego twórcy Hideo Kojimy i jego pierwsza gra od (niezbyt łagodnego) rozstania z Konami. Prowadzący produkcję Kojima został sfinansowany głównie przez Sony, aby stworzyć kolejną wielką rzecz w świecie gier. To, co powstało z tych wysiłków, jest czymś wyjątkowym i ekscytującym. W czasie premiery był to główny temat w mediach społecznościowych i newsach rozrywkowych.


W „Death Stranding” wcielamy się w Sama Bridgesa (Norman Reedus), próbującego połączyć jałową postapokaliptyczną Amerykę przez coś na pozór prostego - dostarczanie paczek. Na pierwszy rzut oka możecie uznać, że „Death Stranding” to symulator chodzenia, ale nie jest to zbyt sprawiedliwe. Przez lata poprzedzające premierę zwiastuny i rozgrywka były bardzo tajemnicze i naprawdę nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać, kiedy w końcu usiądziemy do gry.

Niezależnie od tego jak mogło to wyglądać na trailerach, ta gra to znacznie więcej niż spacer po jałowym świecie. W trakcie możemy zastanawiać się nad tajemniczymi wątkami, jak choćby BB (przywiązane do nas dziecko, które wyczuwa istoty próbujące nas zabić - tak to jest w grach Kojimy), czy planować  rozbudowę sprzętu, z którym będziemy przedzierać się przez świat i dostarczyć ładunki.

Od prostych drabin i lin wspinaczkowych, po bardziej zaawansowane pojazdy i konstrukcje, takie jak drogi. To właśnie tam „Death Stranding” staje się naprawdę przekonujące, gdy żyjemy w świecie, w którym wszyscy gracze budują konstrukcje w celu opracowania najlepszej możliwej drogi do celu.

Możemy znaleźć znaki ostrzegawcze, które mówią, że w pobliżu są wrogowie, a może czyjąś linkę, której możemy użyć do łatwiejszego przejścia przez dolinę. Jest też mechanika, dzięki której deszcz powoduje erozję przedmiotów, co oznacza, że ​​musi istnieć ciągły przepływ nowych ludzi budujących lub naprawiających konstrukcje. Gra utrzymuje świeżość i środowisko jest w ciągłym przepływie - to coś, czego tak naprawdę nigdy wcześniej nie widziałam w świecie gier i jest to genialna koncepcja, która działa naprawdę dobrze.

Fabuła to typowy Kojima (czytaj: naprawdę dziwna fabuła). Występuje tu kilka znanych osobistości w roli aktorów głosowych i modeli postaci od Mad Mikkelsona do Normana Reedusa, z którym obcujemy około 50 godzin lub nawet dłużej, bo tyle zajmuje ukończenie głównej fabuły. Sposób w jaki historia została opowiedziała był dla mnie doskonały, nawet jeśli czasem intryga była trochę zbyt oczywista, to nadal za kulisami czaiła się kolejna tajemnica. Kojima stworzył świat, w którym po prostu lubię przebywać. Radzi sobie na każdym froncie, od projektu artystycznego po nienaganną i docenianą ścieżkę dźwiękową, zawierającą całą masę idealnie pasujących piosenek.

Nie powiedziałabym jednak, że „Death Stranding” jest dla wszystkich, można nawet zastanawiać się, czy to nie jest może odgrzewany kotlet. Walka jest podobna do serii „Metal Gear Solid” Kojimy, ale większy nacisk kładziony jest na ucieczkę od tych sytuacji i chociaż mamy zdolności bojowe (kiedykolwiek chcieliście robić granaty z własnych płynów ustrojowych?) Rzadko zdarzało się, że Chciałam walczyć. To naprawdę nie jest główna siła tej gry i są inne aspekty, na których powinniśmy się skupiać.


Jeśli wejdziecie do gry spodziewając się oryginalnej gry akcji, takiej jak „Metal Gear Solid”, możecie być nieco rozczarowani. Kojima stworzył świat i grę, które nie przypominają niczego, co było wcześniej. Jest dla graczy, którzy chcą eksperymentu - doświadczenia, w którym bariery zostają złamane ustanawiając nowe standardy - a nie czegoś podobnego do wcześniejszych gier .

„Death Stranding” może być po części symulatorem chodzenia, ale jest najbardziej absorbujący i intrygujący symulator chodzenia, w jaki kiedykolwiek grałam. Rozgrywka i mechaniki rozwijają się wraz z upływem czasu i tworzą marchewkę na kiju. Nie wszystkim się to spodoba, ale myślę, że każdy powinien przynajmniej dać tej grze szansę, jako że jest to jedna z najlepszych produkcji tego pokolenia.

★★★★★
Hannah Read



Get your daily CeX at


Digg Technorati Delicious StumbleUpon Reddit BlinkList Furl Mixx Facebook Google Bookmark Yahoo
ma.gnolia squidoo newsvine live netscape tailrank mister-wong blogmarks slashdot spurl