Prawdopodobnie powinienem zacząć od tego, że nie jestem fanem PUBGa, już nie. Kiedy popularność gry rosła, brałem w tym udział będą częścią całego tego hype’u. PUBG zrobił dla mnie coś, do czego nie była zdolna żadna inna gra, czy to battle royale, czy też nie. Był niezgrabny, niezoptymalizowany, mechaniki potrzebowały ponownego przemyślenia, ale wciąż …
To powoli narastające napięcie podczas przemieszczania się z jednej lokacji do drugiej, każdy szmer wzbudzający niemal atak paniki - strzelać? Nie strzelać? To doświadczenie było niespotykane i trzymało mnie przy PUBGu przy bez mała trzydziestu godzinach pod rząd. Przyrosłem, szybko. A teraz nie wiem nawet jak długo minęło od kiedy ostatnio grałem.
Piszę to z pewnym wyrzutem, bo potencjał był ogromny. Według niektórych został on wykorzystany. Dla mnie niezbyt. Pokrótce - gra jest zbyt wolna, ospała, zbyt… pusta by utrzymać napięcie. Tutaj stajemy przed H1Z1. Mimo przytłaczającej popularności PUBGa grono urosło od kiedy gra przeszła na darmowy model F2P.
Tutaj muszę być szczery - więcej miałem dobrej zabawy z H1Z1 niż z PUBGiem. Pomimo tego, jeżeli chodzi o mechaniki, H1Z1 jest brutalniejszy niż oponent, szybszy, z lżejszym tonem sprawił, że nowy mecz startuję od razu po śmierci w poprzednim. Kluczowe elementy są takie same: skaczemy ze spadochronem, szukamy broni, znajdujemy plecak, armor, leczenie i próbujemy przetrwać najdłużej jak się da.
Strzelanie jest zdecydowanie mniej “realistyczne” - z braku lepszego określenia - a przemieszczanie się faworyzuje szybkość nad pozycjonowanie i śledzenie odgłosów otoczenia. Może i mniej angażuje, ale utrzymuje tempo i to właśnie trzyma mnie przy tej grze. Najlepszy sposób, żeby to wyjaśnić, to inna bardzo popularna gra battle-royale: Fortnite. W sumie mniej dopracowane H1Z1 brzmi trochę jak Fortnite bez budowania. Lżejszy, szybszy, trochę szalony. No i również darmowy.
W skrócie, H1Z1 to punkt wspólny dwóch gigantów battle-royale. Jeśli budowanie z Fortnite do Was nie przemawia, a powolny realizm PUBGa Was usypia, cóż, H1Z1 wchodzi całe na biało. Nie musicie mi wierzyć, sprawdźcie sami.
★★★☆☆
Lewis Hill
No comments:
Post a Comment