Wednesday, 28 March 2018

Monster Hunter World ★★★★☆


Monster Hunter: World, najnowszy tytuł CapComu dostępny na konsole Playstation 4 i Xbox One, z wersją na komputery osobiste zapowiedzianą na dalszą połowę roku. Tytuł dawniej skupiający się na handheldach, z głównie Japońską grupą odbiorców, atakuje światowy rynek z dość dużym ryzykiem ze strony CapComu.


Zamysłem gry jest wcielenie gracza w rolę badacza, który poluje na różnorodne potwory w Nowym Świecie i zbiera o nich wszelkie informacje. Gameplay skonstruowany dość formalnie - polujemy na potwory, pozyskujemy z nich materiały łapiąc je lub zabijając, ze zebranych składników tworzymy ekwipunek, który pozwala podejmować coraz to większe wyzwania. Z czasem rozgrywka staje się trudniejsza i dane jest nam stawiać czoła bardziej skomplikowanym w obejściu monstrom. Poza tym oczywiście fabuła, ale ta akurat nie jest zbyt silnym punktem gry, przyjmuje formę rozszerzonego tutorialu i raczej wskazuje nam co będziemy robić po jej ukończeniu.

Możemy grać sami, lub z towarzystwem w trybie kooperacji(kilka patchy zajęło deweloperom doprowadzenie tego do sprawnego działania). Jeśli gracie solo dostajecie do towarzystwa Kotostwora(czyli w sumie kota w ubraniach) i pomaga on Wam w toczonych walkach. W trybie wieloosobowym można grupować się w 4. osobowe drużyny, czasami również z kotem w pakiecie. Dodatkowo możecie też ulepszać kotka uzbrojenie by zyskać lepsze wsparcie(lub kozacki look, zależy na czym bardziej Wam zależy).

Rozgrywka i walka jest definitywnie najmocniejszą stroną gry. Animacje skoskruowane są w taki sposób, że z każdym zadanym uderzeniem można poczuć jego wagę. To samo dotyczy oczywiście przeciwników, których wachlarz rozciąga się od dinozaurów do starszych smoków. Ze względu na to nie dziwną jest śmierć od jednego ciosu z winy źle obliczonego uniku, co po kilku takich doświadczeniach jest dość frustrujące(co w takich grach nie jest aż tak często spotykane). Można tutaj mieć podobne odczucia co w znanym wszystkim "Dark Souls", kiedy wzmaga się irytacja, lecz mimo to nadal chcemy próbować dalej i stawać się lepszymi. Porównując do wcześniej wydawanych edycji na konsole przenośne, tym razem otrzymaliśmy uproszczone jak i usprawnione mechaniki, które przekładają się na mniej potworów, mniej broni i mniej specyficznego wyposażenia. Tutaj perspektywy rodzi zapowiadane "G rank" DLC, które powinno ukazać się za kilka miesięcy.

Pod względem grafiki gra jest po prostu piękna, co jest niesamowite uwzględniając jedynie 16GB instalacji. Każda z lokacji, przez gęste lasy do koralowych raf jest istną piaskownicą z całą gamą znajdziek i potworów do upolowania. Mamy też obszar obozu, w którym to otrzymujemy zadania, ulepszamy ekwipunek i zajadamy się rozmaitymi posiłkami, które to znowu dają nam różnorakie tymczasowe wzmocnienia. Dostajemy do dyspozycji również swój własny kąt, który jeżeli mamy ochotę możemy zapełnić zbieranymi małymi kreaturkami.



Jeśli chodzi o zadania to nie są one zbyć różnorodne, jednak trzon całej zabawy jest wystarczająco satysfakcjonujący. Każda misja jest ograniczona czasowo, ale tworzy to wcale dodatkowej presji. Kiedy ukończymy główny wątek, gra dopiero się zaczyna, a naszym celem stają się wysoko-poziomowi przeciwnicy. Grind jest podobny do "Destiny", więc nie trafi do każdego, a także kompletne jego ukończenie zajmie nam setki godzin. Jeśli wszystko przypasuje nam dość dobrze i znajdziemy pasujący nam styl walki, to naprawdę łatwo zagubić się w tym tytułe na zdecydowanie zbyt długo.

Monster Hunter: World ma swoje problemy, jednak nadal jest to fantastyczny wpis do całej serii. Z niszowego tytułu wyrasta na uznawaną przez recenzentów grę na światowym poziomie. Może brzmieć powtarzalnie, ale jeśli dać temu szansę przekonacie się jak wciągająca i satysfakcjonująca może być.


★★★★☆
Hannah Read

Monster Hunter World at CeX


Get your daily CeX at


Digg Technorati Delicious StumbleUpon Reddit BlinkList Furl Mixx Facebook Google Bookmark Yahoo
ma.gnolia squidoo newsvine live netscape tailrank mister-wong blogmarks slashdot spurl

Thursday, 22 March 2018

Skyrim (Nintendo Switch) ★★★☆☆


Najnowsze wcielenie gry, która nie godzi się ze śmiercią. Skyrim w wersji na konsolę Nintendo Switch, tak samo frustrujący i satysfakcjonujący jednocześnie. Większość gier z tego handhelda ogrywam teraz w trybie przenośnym i ta właśnie różnica w stosunku do innych edycji skłoniła mnie by kolejny raz zmierzyć się z tą skutą lodem krainą. (Oczywiście jeśli wolisz rozgrywkę na większym ekranie lepiej rozejrzeć się za tańszą alternatywą, choćby na komputery stacjonarne.)


Jeśli chodzi o wydanie tego tytułu na tą mniej wydajną konsolkę, to zobaczymy tu podobne mezalianse jak podczas reedycji na PS4 czy XboxOne. Widać to zdecydowanie w wizualiach przez stonowane oświetlenie i efekty wizualne. Dla powracających do tego tytułu to ciekawa szansa by ponownie zatopić ząbki w tym niesamowicie ekspansywnym RPGu, chociaż nie zmienia to faktu, że równie dobrze będą bawić się tutaj Skyrimowi nowicjusze.

Tak czy inaczej jeśli spędzicie tu dłuższą chwilę to szybko okazuje się, że poza mobilnością wersja ta nie ma nic nowego do zaoferowania. Skyrim na Switcha nadal ma te same stare błędy, które frustrowały graczy przez całą dekadę, brak skutecznego wsparcia, czy łatek, które to niedoróbki są cechą charakterystyczną gier Bethesdy już od czasów Morrowinda.

Teraz, kiedy każdy już zna historię Dovahkiina, a memiczne dialogi są lekko męczące już przy pierwszym podejściu, to za piątym razem może być ciężko. Od Jarla zakochanego w brzmieniu własnego głosu, do przeciwników powtarzających bitewne okrzyki po pięć razy. Wszystko słyszane już nie wiadomo który raz rozkłada na łopatki co mniej cierpliwych. Z drugiej zaś strony, gra nadal ma swoje świetne momenty zapadające na długo w pamięć.

To uczucie kiedy swoim potężnym głosem zrzucacie smoka na ziemię i sieczecie go toporem kończąc jego żywot, czy choćby to kiedy stawiacie całe miasto na baczność przez przypadkowe uderzenie kurczaka. Oczywiście jeśli preferujecie mniej brutalne postępowanie możecie pogrywać zgodnie z zasadami roleplay niczym NPC zbierać sobie grzecznie grzybki, czy spędzać czas spacerując i poławiając sobie. Świat jest nadal przesycony tym niepowtarzalnym klimatem, zaś mechanika walki starzeje się z dnia na dzień. Nie zmienia to faktu, że nadal można bawić się napuszczając giganty na kurczaki, czy przedzierać się przez niezdobyte dungeony by nazbierać nieco złota.


Wszystkie DLC są w pakiecie, więc jeśli nie mieliście z nimi styczności to kolejny powód zakupić wersję na switcha. Bądź co bądź gra nadal jest bardzo grywalna, na co na pewno nie wskazuje już data premiery. Jednak nie ma też konkretnego powodu do żądania za nią pełnej ceny, zwłaszcza porównując do ostatnio ponownie wydawanych dla Switcha tytułów takich jak choćby LA Noire. Port Skyrim’a na Nintendo Switch bez wątpienia pochłonął dużo pracy i wysiłków, oraz jest zdecydowanie daleko od bycia najeżoną błędami fuszerką jak ostatni port WWE.

Z całym szacunkiem, najlepiej mimo wszystko poczekać aż cena nieco spadnie, chyba, że jesteś pewien, że nie przyprawi Cię to o chrypkę. Finalny werdykt: Tym razem strzała nie trafia w kolano.



★★★☆☆
James Millin-Ashmore

Skyrim at CeX


Get your daily CeX at


Digg Technorati Delicious StumbleUpon Reddit BlinkList Furl Mixx Facebook Google Bookmark Yahoo
ma.gnolia squidoo newsvine live netscape tailrank mister-wong blogmarks slashdot spurl

Monday, 19 March 2018

Assassin's Creed: Origins ★★★★☆


Dwa lata, co w tym przypadku to całkiem sporo czasu, minęło od premiery ostatniej gry z serii "Assassin's Creed". Ubisoft ostatnio popadł w nawyk częstego prezentowania nowych odsłon swoich serii. Mimo towarzyszącej temu ekscytacji chyba wszyscy zgadzamy się co do jednego - twórcom zaczęło brakować pomysłowości. 'Assassin's Creed: Origins' jest najnowszym dzieckiem serii, które pokazuje, że tym razem projektanci spędzili czas rzeczywiście produktywnie, wprowadzając do 'asasyna' trochę od dawna wyczekiwanej świeżości.

Tym razem Ubisoft na powrót przysiadł do szkicownika i rozpisał wszystko zupełnie od nowa, co oczywiście znacznie odbiło się we wszystkich aspektach gry. Jeśli mowa o fabule to przedstawiono nam początki Zakonu Asasynów i ich walki z Templariuszami. Dane jest nam kierować losami niejakiego Bayek'a, Egipcjanina, który uznawany jest za ostatniego Medjay i dąży do zemsty za wyrządzone mu krzywdy.


Historia sama w sobie jest bardzo dobra i  do tego oprawiona w świetny voice-acting, który niestety w cutscenkach zostaje przygnieciony przez zbyt głośną muzykę i efekty dźwiękowe(nie obyło się bez napisów). Same przerywniki też niezłe, jednak to tylko tło dla zastanego świata - prawdopodobnie bylibyście w stanie cieszyć się grą nawet bez głównego wątku fabularnego.

Świat Assassin's Creed'a zawsze był oszamiałaniący(pamiętam jak powalił mnie pierwszy 'asasyn' , ze swoim światem innym niż jakikolwiek, który dotąd widziałam), a ten naprawdę stawia wysoką poprzeczkę innym produkcjom. Przywykłam już do tętniących życiem ulic z tej serii, więc suche, zwichrowane pustynie, które wydają ciągnąć się w nieskończoność, są naprawdę dobrą odmianą. Można w sumie powiedzieć, że Ubi jest dumne ze swojej najnowszej kreacji(i słusznie), również ze względu na to, że wspiera teraz Tryb Zdjęciowy, zresztą tak jak inne nowe duże tytuły.  Wizualnia to dla mnie w grach sprawa bardzo ważna, więc bardzo doceniam tę opcję(nawet jeśli oznacza to, że spędzam 90% czasu gry na robieniu screenshotów, zamiast na ukończenu fabuły).

Ta odsłona jest dużo bardziej RPG'owa i znacznie odchodzi od typowego stylu gry przygodowej. Mapa jest ogromna i podzielona na kilka obszarów wypełnionych misjami pobocznymi i opcjonalnymi aktywnościami.  No i właśnie. Możliwe, że nawet zbyt ogromna - jako całość wydaje się dość przytłaczająca(jak z resztą wiele innych 'asasynów' ), przydałoby się trochę lepiej prowadzić gracza. Wszystko jest zrealizowane w oparciu o poziomy postaci, więc nie najlepszym pomysłem jest pakować się tam gdzie nie trzeba.

Dodano też system łupów(yay!), ukłon w stronę Wiedźmina 3. Czekają tam na nas kolorowe przedmioty uszyte w spójny system rzadkości, od zwykłych do legendarnych. Samo w sobie rozwiązanie działa znakomicie, ale niestety jeśli chodzi o elementy ubioru to otrzymamy w ten sposób jedynie tarczę - stroje można kupić, ale to jedynie kwestia kosmetyczna, z tej strony uważam, że Ubi mogło pójść dalej i skomplikować to nieco bardziej. Od poprzednich części nowego asasyna odróżnia również system walki, zupełnie inny niż dotychczas i według mnie też lepszy. Nieco przypomina Ubisoftowe For Honor i jest o wiele bardziej taktyczny, składający się z parad, defensywy, uników i oczywiście ataków. Kluczowe jest idealne wyczucie czasu, a ogół wydaje się naprawdę sporo lepszy niż w poprzednich odsłonach. Mamy też tutaj małe odniesienie do Black Flag'a (mojego osobistego faworyta serii), a mianowicie umiejętności polowania, których używamy do ulepszania naszego ekwipunku. Jedyne co, to można mieć lekkie odczucie, że cały system jest w grze trochę 'na doczepkę'.



Szczęśliwie uraczono nas naprawdę nikłą ilością usterek. Ubisoft naprawdę dobrze zmierzył się ze swoim zadaniem i wykorzystując dłuższy niż zwykle dla nich czas, pokazał jakościową rozgrywkę na poziomie, prawie że wolną od glitchy, czy błędów. Jeśli mam być szczera to seria naprawdę potrzebowała tej dwuletniej przerwy, jednak Origins powrócił ze zdwojoną siłą dołączając do najlepszych tytułów od Ubisoftu. Jestem podekscytowana myślą o przyszłości i nie mogę się doczekać co pokażą nam dalej.


★★★★☆

Hannah Read

Assassin's Creed Origins at CeX


Get your daily CeX at


Digg Technorati Delicious StumbleUpon Reddit BlinkList Furl Mixx Facebook Google Bookmark Yahoo
ma.gnolia squidoo newsvine live netscape tailrank mister-wong blogmarks slashdot spurl

Tuesday, 13 March 2018

Super Mario Odyssey ★★★★★


Jeśli jest jakaś postać, której nie muszę Wam przestawiać to jest to właśnie Mario.  Gry z nim zredefiniowały gatunek platformówek, i to nie raz. Super Mario Bros. jako prosta gra typu 'side scroll'. Super Mario World i Mario 3 nadal uznawane przez niektórych za najlepsze gry wszechczasów. Oraz oczywiście Mario 64, które przeciera szlak dla wszystkich platformówek 3D. Poza tym hydraulikowi całkiem nieźle wychodzi też tenis, golf i gokarty, jak jedne z wielu oczywiście.


Po raz kolejny księżniczka Peach została porwana przez Bowsera. Który, o zgrozo, planuje zmusić ją do ślubu. Pewnie zgodzicie się,  że powinna sobie załatwić lepszych strażników. Toad spisuje się w sumie podobnie co Bananowi Strażnicy Balonowej Królewny.  Mario próbuje zatrzymać Bowsera, ale zostaje zrzucony z latającego statku przez królikowych pomocników, zwanych Broodalsami. Niesławna czapka Mario zostaje zniszczona, lecz szczęśliwie bohater budzi się w Królestwie Czapek, krainie zamieszkałej przez zaczarowane czapki! (Nintendo musiało coś palić..). Protagonista szybko zaprzyjaźnia się z Cappy, której siostra, Tiara, również została uprowadzona prze Bowsera. Razem ruszają do pobliskiego Królestwa Cascade po "Odyseję", tytułowy latający statek i rozpoczynają pogoń za Bowserem i Broodalsami przez cały świat.

Nintendo wróciło do koncepcji bardziej otwartych poziomów, takich jak w Mario 64, czy Mario Sunshine, stawiając na eksplorację i eksperymenty z nowymi mechanikami. Każdy poziom jest wypełniony znajdźkami w postaci Księżyców, często możliwymi do zdobycia przez realizacje konkretnych celów  poziomu, trochę jak w Mario 64, jednak rozsianymi trochę szczodrzej. Poziomy w większości są świetnie zaprojektowane i przyjemne w eksploracji, może poza tymi kilkoma strefami, które wydają się nie mieć większego celu niż sprawianie by dany poziom wydawał się niepotrzebnie większy. Zapewne jest wymuszone potrzebną tak zwanego punktu ładowania, przestrzeni mającej na cel umożliwić grze załadowanie następnej sekcji bez spowalniania tempa rozgrywki, ale jeśli to rzeczywiście prawda, to tak czy inaczej nie do końca im to wyszło. Nie zdarza się to co prawda często, więc może za bardzo się czepiam.

Kocham to uczucie pędu oddawane przez Mario w czasie biegania. Przyśpieszanie podczas zbiegania i widok Mario rozkładającego ręce jak  samolot jest naprawdę całkiem zabawne. Cappy(cudowna zaczarowana czapeczka) staje się naszym 'przedłużeniem', używamy go do przedłużania naszych skoków, podkręconych ataków, czy uderzania i zbierania przedmiotów na odległość. Nie ma żadnych "power up'ów", do lamusa odchodzą grzybki i ogniste kwiatki. Nie ma też znanych piórek, czy listków. Zamiast tego rzucając zaprzyjaźnioną czapką w przeciwników, lub zwierzęta, gracz zyskuje nad nimi kontrolę. Sam bohater wnika w przejęte cele i tutaj zaczyna się zabawa. Mario otrzymuje w ten sposób mnóstwo nowych ruchów  i umiejętności, pozwalających mu dotrzeć tam gdzie nie dało się dostać wcześniej i oczywiście odnaleźć więcej księżyców by zasilić Odyseję.



Przejmij kontrolę nad żabą, a Mario jednym susem znajdzie się na najwyższym budynku, weź głowę Wysp Wielkanocnych, a Mario zobaczy to  czego nie dostrzegają inni, albo po prostu zczapkuj Dinozaura. Każdy chce być dinozaurem. To podsuwa pytane, czy w takim razie Mario jest pod kontrolą czapki, czy może to on kontroluje czapkę? Kiedy ja stawiam pytania, na które nie ma odpowiedzi... Jak niby Bowser  zakłada swój strój, może zdejmować te skorupę czy jak?

Odkładając na chwilę na bok swoje wątpliwości jestem w stanie zaakceptować również to, że Mario z powodzeniem dogaduje się z fokami i pingwinami, czy tą dziwną rywalizację z punkowym żółwiem, który ma własne królestwo, a za plecami swój 30 letni kryminał ... ale. Ludzie z miasta New Donk wyglądają naprawdę dziwnie i jeszcze dziwniejszym czynią cały zastany świat. Co ciekawe Mario Odyssey oficjalnie przedstawia Mario  jako nieludzia zdolnego kontrolować istoty ludziom podobne.

★★★★★
Bry Wyatt

Mario Odyssey at CeX


Get your daily CeX at


Digg Technorati Delicious StumbleUpon Reddit BlinkList Furl Mixx Facebook Google Bookmark Yahoo
ma.gnolia squidoo newsvine live netscape tailrank mister-wong blogmarks slashdot spurl