Wednesday, 30 May 2018

Nintendo Labo ★★★☆☆

Labo? Brzmi jak dobra drzemka!

Zawsze możecie liczyć, że tam gdzie nikt by nie poszedł - pójdzie Nintendo. Poskramianie nieodkrytych wód, wówczas gdy inni twórcy dopiero maczają paluchy, to zdecydowanie dobre określenie premiery Nintendo Labo. Nintendo właśnie zNintendowało samo sobie. Napisałem Nintendo wystarczająco dużo razy?

N I N T E N D O

Wygląda na to że Labo chce spajać gry wideo z kartonem. Z pewnością jest to najambitniejsza fuzja starej i nowej technologii jaka kiedykolwiek miała miejsce w tej branży.  W dwóch dostępnych zestawach mamy Zestaw Robotyczny i Mieszankę Różności. Otrzymujemy spreparowane płaskie kartony, których użyjemy do zbudowania “Toy-Con’ów”, które współpracują z grami na konsoli. Na tym etapie warto zaznaczyć, że oba zestawy są dość podobne, a wniosek z tego taki, że nie muszę pisać dwóch osobnych recenzji(profit!).

Czy Nintendo Labo stanie się pionem gamingu, czy może okaże się być bezużytecznym kawałkiem kartonu? Odpakujmy, a dowiemy się!

 

Zalety

Po pierwsze, największe wyróżnienie, które mogę przyznać Nintendo Labo to to że działa. Teraz brzmi to dość oschle, jednak z czymś równie wyjątkowym co Labo, to definitywnie warte podkreślenia. Właściwie każdy “Toy-Con” zachowuje się jakby był wykonany z całkiem konkretnych materiałów, z intuicyjną obsługą i satysfakcjonującym działaniem. Pianino i wędkarstwo to główne przykłady tego jak ten pomysł się sprawdza; Stawiam, że każdy jeśli tylko spróbuje, to nie powstrzyma się od szerokiego uśmiechu.

Co więcej, o ile fajne jest Labo dla dorosłych użytkowników, to dla dzieciaków będzie to dziesięciokrotnie lepsza zabawa - w końcu to właśnie grupa docelowa. Połączenie rzeczywistości i namacalnej kreatywności Lego (lub zwykłych klocków jeśli rodzice was nie kochali) z nowoczesnym designem gier wideo nigdy wcześniej nie przyjęło takiej skali, konsekwentnie oferując coś czego z pewnością nie znajdziecie w cyfrowych sandboxach, jak chociażby Minecraft.

Podczas gdy może jednak nie uda Wam się odtworzyć “Steamed Hams” z Simpsonów równie wiernie co w Minecrafcie, Labo umożliwia bardziej kreatywne, twórcze akcje dzięki swojemu oprogramowaniu. Z nieco ponad miesiącem od premiery, kilka sprytnych parówek dało radę zaprojektować ich własną wersję Game&Watch, co wyraźnie wskazuje, że modyfikacje IRL na pewno tchną życie w Labo na długie lata.

Wady

I po tym wszystkim, niczym u samego Cezara, ambicje Nintendo Labo przyczyniły się też do jego upadku. Najbardziej widać to w zauważalnej gołym okiem powtarzalności obu zestawów. Zestaw Różności to w zasadzie 5 dem technologicznych, z których każde jest fajne, ale po godzinie spędzonej z każdym z nich, bardziej się uszczęśliwicie nareszcie je odkładając. Nieco droższa z dwóch propozycji, Zestaw Robotyczny oferuje trochę głębsze doświadczenia i interesujący gameplay,  jednak nawet z tym, ciężko byłoby zapełnić lukę pomiędzy świętami Bożego Narodzenia, a nowym rokiem.

I raczej cynicznie, dobrze że te gry nie wystarczają na zbyt długo. Nawet obchodząc się z nimi jak najdelikatniej trudno będzie oczekiwać, że Toy-Con pobędzie z nami dłużej niż miesiąc, a najtańsza opcja na nowego to jakieś 260PLN+, Labo szybko może okazać się dość drogim hobby.


Werdykt

Nintendo pozostało w branży dzięki bratualnej wręcz innowacji, a ich korzyści z przebojów znacznie przewyższają starty, który przyniosły pomyłki. O ile Nintendo Labo jest naprawdę unikalne i póki co waha się jeszcze w ostatnich podejściach marketowego limbo, to swoimi zaletami i wadami żongluje dość sprawie. Jak na pierwszą próbę, całkiem imponujące, nieco płytkie, z potencjałem na domowe twory podtrzymujące trend, można więc w oddali dostrzec świetlaną przyszłość marki Labo.


★★★☆☆
Sir Thomas Baker



Get your daily CeX at


Digg Technorati Delicious StumbleUpon Reddit BlinkList Furl Mixx Facebook Google Bookmark Yahoo
ma.gnolia squidoo newsvine live netscape tailrank mister-wong blogmarks slashdot spurl

Monday, 28 May 2018

Spider-Man: Homecoming ★★★★☆


Po dość rozczarowującym wznowieniu serii Spider-Man z Andrew Garfieldem i Emmą Stone, oryginalna trylogia z Toby'mMaguire'em nigdy nie wydawała się tak wspaniała. Druga część jest wciąż uznawana za jeden z najlepszych filmów o superbohaterach. jednak najnowsze dzieło Marvela pokochane zostało przez wszystkich, od hardkorowych fanów po małe dzieci. Najnowsza wersja opowieści to nic innego jak "Spider-Man: Homecoming". Pierwsze przebłyski młodego Spider-Man-Boy'a w mogliśmy ujrzeć w "Captain America: Civil War". Genialnym pomysłem było, żeby dodanie kultowego bohatera (którego historia została już trzykrotnie wskrzeszona) do Marvel Cinematic Universe.


Tom Holland ożywia Petera Parkera ze swoim dziwacznym, młodzieńczym wykonaniem, którego wielu z nas na pewno by się nie spodziewało – młodego nerda, który walczy o to, by by zdobyć dziewczynę - w porządku, brzmi znajomo, ale towarzyszący mu okres nastoletniego buntu w połączeniu z byciem naiwnym chłopcem, który chce walczyć ze złem zamiast uczyć się do egzaminów, to lekki prztyczek w nos dla mrocznej fabuły do jakiej przywykliśmy w poprzednich ekranizacjach. Zabawny mix sprawia wrażenie oryginalności, nawet jeżeli jest zupełnie inaczej.

Wciąż podekscytowany wejściem do ekscytującego świata Avengers, Peter usiłuje wrócić do rzeczywistości piętnastoletniego chłopaka goniącego za nieodwzajemnioną miłością, brakiem zaproszeń na imprezy i niepewnością postaw społecznych. Jego dobre sąsiedzkie dobre uczynki wiązały się z nagrodami, takimi jak churros od zagubionych starszych pań.
Jednak kiedy kilka nieoczekiwanych wstrząsów z broni pozaziemskiej wybucha podczas jednej z jego burzących porządek eskapad, Peter wpada na listę Vulture, złoczyńcy, którego głównym zajęciem jest handel nielegalną bronią i mechanicznymi skrzydłami.

Donald Glover, Zendaya, Michael Keaton, Robert Downey Jr, Marisa Tomei – to tylko kilku z wielu aktorów przyłączających się do uniwersum Marvela. Niektóre sceny będą aż zbyt znajome – jak Spider-Man z rozciągniętą siecią i życiem niewinnych cywilów w jego rękach. Scena stała się kultowa dla Toby'ego w filmie "Spider-Man 2", gdy zatrzymywał pociąg pełen pasażerów, skazanych na pewną śmierć. Spider-Man Holland’a trzyma tym razem łódź, która grozi rozerwaniem. Na szczęście Stark ratuje sytuację, ale brak wyobraźni Petera prowadzi Starka do odebrania mu za karę jego pajęczego uniformu. 


Iron Man próbuje obdarzyć Petera mądrością. Często zmagając się z własną tożsamością bohatera, Stark skupił się na poprawie swojego stroju.  Potrzebował trzech film, aby uświadomić sobie, że sam jest Iron Manem a skafander to tylko narzędzie. Z lub bez naszpikowanych technologią gadżetów, które plują kombinacjami sieci i aktywują tryb przesłuchania, bohater jest mężczyzną w garniturze. Chwila podkreśla również własne błędy Tony'ego jako mentora. Nie trzeba dodawać, że jego decyzja nie powstrzymuje Petera przed wrzuceniem swojego starego workowatego dresu, i dalszym ściganiem przestępców.

Stark daje Peterowi dwa wyjścia - oficjalnie dołącz do Avengers lub wróć do szkoły. Nie będąc już świadomym niebezpieczeństw towarzyszących życiu bohatera, Peter postanawia pozostać obrońcą dzielnicy i cieszyć się kilkoma latami dzieciństwa, które mu zostały. Film jest hitem dla wszystkich grup wiekowych, starej i nowej szkoły, fanów Maguire i Garfielda. Z małymi i niezbyt znaczącymi wadami oraz imponującym scenariuszem, przyszłość tej wersji Spider-Mana wygląda obiecująco.

★★★★☆
Cayleigh Chan

Spider-Man: Homecoming at CeX


Get your daily CeX at


Digg Technorati Delicious StumbleUpon Reddit BlinkList Furl Mixx Facebook Google Bookmark Yahoo
ma.gnolia squidoo newsvine live netscape tailrank mister-wong blogmarks slashdot spurl

Friday, 25 May 2018

Final Fantasy XV: Royal Edition ★★★★★


Na Final Fantasy XV (FFXV) czekaliśmy prawie tak długo jak na Duke Nukem Forever (prawie). Na szczęście FFXV okazało się jednak dużo bardziej satysfakcjonujące. Tytuł, zapowiedziany pierwotnie na E3 w 2006 roku jako Final Fantasy Versus XIII, przeszedł do dnia premiery bardzo długą drogę i mądrze oddzielił się od wszystkiego co związane z FFXIII. Po miliardach lat produkcji, gra została w końcu wydana w listopadzie 2016 r. ... wciąż jednak niedokończona.


Od tego czasu Square stale aktualizuje i dodaje do gry nowe elementy, bez zamiaru zaprzestania w najbliższej przyszłości. Protagonista Książę Noctis Lucis Caelum (który jest uderzająco podobny do Luke'a CEX-a ...) jest w trakcie podróży z trzema kumplami, Ignis, Gladio i Pronto, gdy jego dom, Cytadela, zostaje opanowany przez wojsko i demony Magiteka Niflheima. Jego tata, król Regis Lucis Caelum CXIII, zostaje bezceremonialnie zabity po spektakularnej walce (co nie ma miejsca w grze, do czego dojdę później). Nie mogąc wrócić do domu, ze względu na "skomplikowane powody dyplomatyczne", ekipa wyrusza w samochodową podróż, nawet bardziej epicką niż ta z drugiej części „Powrotu do przyszłości”.

W pierwszej połowie rozgrywki, oddział eksploruje, kontynent / Królestwo Lucis, masywny otwarty świat, będący największą zaletą gry. Możesz swobodnie wędrować i angażować się w wiele zadań pobocznych, dobrowolnie odciągając swoją uwagę od głównego wątku. Final Fantasy: National Lampoons Eos to w dużej mierze opowieść o pełnej przygód podróży i zacieśnianiu więzi między głównymi bohaterami. Regalia, będący ich niezawodnym towarzyszem podróży samochód, odgrywa ważną rolę w grupie, stając się jej piątym członkiem. Noctis i jego grupa Jpop Backstreet Boys nigdy nie sprawiają wrażenia irytującego dodatku do misji i są w pełni zdolni do radzenia sobie w kryzysowych sytuacjach. Ostatnia aktualizacja pozwala również na przejęcie kontroli nad dowolnym z nich podczas walki.
Ku rozczarowaniu wielu fanów tradycyjny system turowy został wycofany, tym razem na korzyść bardziej widowiskowych walk w czasie rzeczywistym. Po zakończeniu ósmej misji, ekipa kieruje swoje kroki do Altissii – ogromnego i imponującego miasta, będącego czymś pomiędzy Wenecją a Disneylandem. Odtąd druga połowa gry rozgrywa się na drugim kontynencie. Tam, gdzie gra traci większość swojej otwartości i włóczęgowskiego klimatu i staje się znacznie bardziej liniową sprawą, sprawiając wrażenie jakby padała ofiarą ograniczeń czasowych. Właśnie tam, na przestrzeni kilku lat, zaimplementowano większość aktualizacji. Gracz jest prowadzony liniowo, misja do misji, z bardzo małą ilością kontentu do zobaczenia lub zbadania. Rozgrywka wygląda tak, dopóki nie ukończysz głównego wątku, co pozwoli na rozpoczęcie zupełnie nowego trybu gry, z dodatkowymi lochami, nowymi bossami i wszelkiego rodzaju ulepszeniami. Jak wcześniej wspomniałem, duże fragmenty opowieści są przedstawione przez inne media. Fenomenalny wizualnie film fabularny CGI, Kingsglaive: Final Fantasy XV opowiada o wydarzeniach poprzedzających główny wątek gry. Czteroczęściowa animacja FFXV: Brotherhood, dostępna na Youtube, wypełnia luki dotyczące okoliczności, w jakich każdy z ekipy spotkał się po raz pierwszy a każdy odcinek koncentruje się na innym członku zespołu.

Grając wcześniej w ten tytuł na PS4 (co teraz sprawia wrażenie jakby miało miejsce dekadę temu), zasiadłem do pecetowej wersji Royal Edition, ukazującej swoje własne plusy i minusy.  W ramach walki z piractwem, jesteś zobowiązany do notorycznego korzystania z Denuvo DRM, które zyskało złą reputację ze względu na silne zużycie procesora, co w efekcie spowalniało działanie gier. Na szczęście nie ma to miejsca w przypadku FFXV. W rzeczywistości silnik działa całkiem dobrze, nawet na nieco starszych maszynach (oczywiście po zmianie ustawień). Jest to zdecydowanie jedna z najładniejszych gier wydanych do tej pory. Zawiera wiele opcji do zmiany grafiki i wydajności, ale ogranicza się do 120 klatek na sekundę. Których, szczerze mówiąc, nikt nie może prawdopodobnie uruchomić w 4K, bez komputera zawiniętego z NASA. Rozmiar instalacji jest również niedorzecznie ogromny, na poziomie 100-155 GB, w zależności od tego, czy potrzebujesz tekstur o wyższej rozdzielczości. Niechętnie usunąłem Wiedźmina 3, co pozwoliło na instalację na dysku SSD (Solid State Drive), aby zminimalizować czas ładowania.

Wraz z podstawką, FFXV: Royal Edition zawiera również wszystkie wydane DLC. Co po części tłumaczy ogrom zajmowanego na dysku miejsca. W skład DLC wchodzi dodatek Comrades, zbliżony do MMO tryb online, w który najlepiej jest grać z przyjaciółmi. Kreator postaci jest całkiem przyzwoity i ma zupełnie nową historię, która ma miejsce po jednym z późniejszych rozdziałów z głównej gry. Jak również, trzy oddzielne samodzielne wątki - DLC Episodes dla Ignis, Gladio i Pronto. W każdy z nich gra się trochę inaczej, zawiera własne, unikalne smaczki i elementami rozgrywki. Sama podstawka zawiera mnóstwo nowych treści, od nowych zadań pobocznych, dodatkowych przeciwników i kilku dodatkowych (opcjonalnych) bossów, których można spotkać, a także możliwość poprowadzenia Regalii aż do Insomni. Postacie, takie jak Lunafreya i Cor, przykuwają co raz więcej uwagi ze względu na ich zaangażowanie w główny wątek fabularny, sprawiając, że nie sprawiają wrażenie dodanych na siłę bohaterów pobocznych. 


Dodano także nowe przerywniki filmowe. Jeden z nich uważam za niepotrzebny i tylko osłabiający kolejne sceny. To, co wcześniej (wydanie Royale) było epickim szczególnym wyjaśnieniem wszystkiego, co doprowadziło do tego punktu, zostało teraz zredukowane do powtórzenia wydarzeń, które właśnie nastąpiły.

To dość solidny pakiet z dużą ilością treści. Może nie być to nic szczególnego dla szeregowych graczy, którzy mieli już przyjemność zagrać w edycja podstawową, jednak dla zdeklarowanych fanów będzie to niewątpliwie smakowity kąsek. Jeśli nie graliście w edycję premierową FFXV, opisywane wydanie jest zdecydowanie warte inwestycji (pieniędzy i czasu). Spędziłem przy tej grze niesamowitą ilość czasu i niewątpliwie będę jeszcze do niej wracać. Mogę śmiało stwierdzić, że jest to jeden z najlepszych tytułów w jakie dane było mi grać na obecnej generacji konsol. 

★★★★★
Bry Wyatt

Final Fantasy XV at CeX


Get your daily CeX at


Digg Technorati Delicious StumbleUpon Reddit BlinkList Furl Mixx Facebook Google Bookmark Yahoo
ma.gnolia squidoo newsvine live netscape tailrank mister-wong blogmarks slashdot spurl

Thursday, 10 May 2018

Suicide Squad: Hell to Pay ★★★☆☆


Dzięki wytwórni Warner Bros, słowa „Suicide Squad” wywołują u mnie smutną minę. A wszystko przez ich niezbyt udany efekt produkcji filmu o grupie antybohaterów ze stajni DC.  Nie wszystko jednak stracone, ponieważ najnowszą animacją DC, która uświetniła nasze ekrany, jest "Suicide Squad: Hell To Pay", dziesiąta część serii DC Animated Movie Universe. Chociaż nie jest to najlepsza animacja od DC jaką widziałam, jest to niewątpliwie najlepsza reprezentacja Suicide Squad, którą widziałam do tej pory, i nieskończenie lepsza niż jej filmowy odpowiednik (do dziś nie spotkałam ani jednej osoby, której spodobałby się ten twór).


Amanda Waller (głosu użyczyła Vanessa Williams), zrzesza grupę więźniów i zleca im znalezienie niezwykle pożądanego artefaktu, który każdy z nich chciałby zatrzymać dla siebie. Deadshot (Christian Slater) obejmuje w niej dowodzenie, a podążają za nim Brown Tiger, Harley Quinn, Captain Boomerang, Killer Frost i Copperhead.  Ze względu na charakter zadania, całkowicie pomijany w podręcznikach, sprawia, że pozbawiona typowego wyposażenia ekipa  musi podróżować po mieście w poobijanym kamperze, naśladując obłąkane rodzinne wypady. Sytuacja szybko się komplikuje, gdy zespół zdaje sobie sprawę, że walczy z niektórymi z najpotężniejszych wrogów, pragnących tego samego, do czego dąży Waller.

Mamy tu interesującą grupę antybohaterów, od Brązowego Tygrysa (Billy Brown), który jest prawdopodobnie dość zrównoważonym człowiekiem, ale z gwałtowną przeszłością, do Kapitana Boomeranga (Liam McIntyre), który , jak wszyscy wiemy, nie jest najbardziej moralnym i uczciwym obywatelem, na jakiego można się natknąć. Harley Quinn (Tara Strong) jest dość typowym przykładem zespołu w zespole, jak zwykle, chociaż cały czas starałam się zrozumieć, jaki był jej prawdziwy motyw, biorąc pod uwagę, że nie wydawała się być szczególnie przydatna w wyścigu z czasem o zdobycie nadprzyrodzonego trofeum. Dostarcza co prawda dużą dozę humoru, ale wydaje się, że nic poza tym, chciałabym więc, aby jej postać rozwinęła się nieco bardziej. Spory ubaw zapewnia nam też Copperhead (Gideon Emery), i chociaż jest on zdecydowanie bardziej przydatny, znowu chciałabym widzieć więcej związanych z nim istotnych wątków.

Sceny akcji będące główną atrakcją filmu, cechują się bardzo dobrą realizacją i sporą dawką brutalności. Fabuła sama w sobie jest naprawdę interesująca a oglądanie śmierci kolejnych postaci było naprawdę satysfakcjonujące (jak brutalnie by to nie brzmiało). Niestety, zakończenie było odrobinę przewidywalne, co jednak nie zniechęciło mnie do całości historii.


Największe zastrzeżenie mam do wspomnianego wcześniej humoru, który nie do końca pasuje do mrocznej konwencji obrazu. Część gagów prezentuje naprawdę niezły poziom, inne niestety wypadają dosyć sztywno. Moim zdaniem, lepiej byłoby usunąć je ze scenariusza, ponieważ niepotrzebnie odciągały uwagę od ponurej intrygi.

Nie wszystko działa tu jak powinno, działa jednak wystarczająco dobrze, aby zrobić z ‘Suicide Squad: Hell To Pay’ obraz, który dzięki intrygującym postaciom i bezwzględnej fabule może zmienić Wasze spojrzenie na serię Suicide Squad.


★★★☆☆
Hannah Read



Get your daily CeX at


Digg Technorati Delicious StumbleUpon Reddit BlinkList Furl Mixx Facebook Google Bookmark Yahoo
ma.gnolia squidoo newsvine live netscape tailrank mister-wong blogmarks slashdot spurl

Monday, 7 May 2018

Devil May Cry: HD Collection ★★★☆☆


Podobnie jak u większości ludzi, a przynajmniej tak mi się wydaje, moje pierwsze spotkanie z Devil May Cry będzie miało formę zbliżoną do dysku demo dołączanego do premierowej wersji Resident Evil: Code Veronica X na Playstation 2. I właśnie ono przekonało mnie do natychmiastowego zakupu.

Teraz, kiedy wiemy, że Devil May Cry był jednym z wielu odrzuconych pomysłów na Resident Evil 4, wydaje się to oczywiście trochę dziwne. Jest to jeden z tych przypadków, kiedy jakiś tytuł zszedł trochę z drogi wyznaczonej przez swoją serię, ale okazał się tak dobry, że stał się nowym projektem samym w sobie. W dalszym ciągu możemy dostrzec w mechanice gry kilka podobieństw do Resident Evil 4, jak np. delikatny zoom w trakcie zbliżania się Dantego do drzwi. Wiele innych aspektów również nie odbiegło daleko od swojego odpowiednika z Racoon City. Devil May Cry to bezwzględny i bezlitosny hack and slash, w którym można żonglować wrogiem w powietrzu za pomocą pary pistoletów, które mają więcej amunicji na magazynki w filmach Johna Woo. 


W pierwszej części Dante ściga Mundusa, demona, którego oskarża o śmierć swojej rodziny, zaraz po tym, gdy tajemnicza kobieta o imieniu Trish pojawia się w jego biurze, atakuje go i wyjawia, że Mundus planuje wrócić. Po sukcesie pierwszej części, rychła premiera sequela nie była dla nikogo niespodzianką. Potencjał okazał się, niestety, zmarnowany. Devil May Cry 2, bez wątpienia najgorsza część serii, jest powszechnie uważana za totalne badziewie. Czerpiąc pełnymi garściami z kinowego Matrixa, twórcy gry obdarzyli Dantego sporym arsenałem skomplikowanych ruchów, jak salta czy bieganie po ścianach. Na papierze wygląda to całkiem nieźle, jak jednak pokazała praktyka – zawarcie w grze dużej ilości bardziej otwartych lokacji, kosztem wąskich korytarzy, nie pozwoliło na wykorzystanie tego potencjału. Sequel dał nam także możliwość zagrania postacią poboczną, o imieniu Lucia. Z perspektywy czasu śmiało można stwierdzić, że gra ściągnęła na siebie znacznie dużo więcej hejtu niż tak naprawdę na to zasługiwała, ale pozwoliło nam to cieszyć się częścią kolejną – Devil May Cry 3. Biorąc sobie do serca wszystkie żale wylane na DMC2, Capcom wykorzystał konstruktywną krytykę najlepiej jak mógł, dzięki czemu dał nam najlepszą grę tej serii. Dzięki nowemu systemowi łączenia styli, oraz ogromnej ilości broni, Dante otrzymał największą ilość combosów w dotychczasowej historii. Początkowo tytuł okazał się troszkę zbyt trudny, co doprowadziło to wypuszczenia na rynek drugiego wydania, w którym dużo większy nacisk położono na zbalansowanie rozgrywki. Mimo to gra wciąż była bardzo wymagająca.

Jedną z cech łączących wszystkie trzy części serii jest kozacka ścieżka dźwiękowa. Płynne przejście od gotyckich chórków do metalowych riffów za każdym razem gdy zaczyna się akcja naprawdę robi robotę. 


Niestety, otrzymaliśmy dokładnie to samo wydanie HD co na konsole poprzedniej generacji, a jedyne co zmieniono to upgrade rozdzielczości z 720 na 1080p. Gry mają już swoje lata, co niestety widać mimo sporej ilości makijażu. Dla osób które dorastały wraz z serią, gra będzie jak najbardziej zjadliwa, jednak nowi gracze mogą tak łatwo nie zaakceptować archaizmów w postaci sztywnych ruchów czy pracy kamery. Począwszy od części trzeciej, sterowanie stało się nieco bardziej przystępne. Dokonano tylko kosmetycznych zmian, jak przesunięcie klawisza skoku z (x) do (o) w wersji na Playstation.

Jest to też pierwsze spotkanie z reedycją dla posiadaczy blaszaków. I jak zwykle z resztą przynosi to ze sobą sporo problemów. Odpalenie gry w większej ilości klatek, naraża całość na śmieszność ukazując rozgrywkę w przyśpieszonym tempie. Jest to w sumie całkiem niezły secik, jednak jak wspomniałem już wcześniej, całość traci punkt za niezbyt wielkie zmiany w stosunku do edycji z roku 2012. Dla jednych będzie to miły sposób na odświeżenie sobie wspomnień, a dla drugich okazja do przekonania się o co naprawdę chodziło w całym tym zamieszaniu. „Nie taki diabeł straszny, jak go malują” – Dante Alighieri (Boska komedia).


★★★☆☆
Bry Wyatt

Devil May Cry: HD Collection at CeX


Get your daily CeX at


Digg Technorati Delicious StumbleUpon Reddit BlinkList Furl Mixx Facebook Google Bookmark Yahoo
ma.gnolia squidoo newsvine live netscape tailrank mister-wong blogmarks slashdot spurl